Sport


5. Psychologia sportu PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

 

PSYCHOLOGIA SPORTU


Tekst ten (odezwę) napisałem na rok przed olimpiadą w Pekinie. Chciałem w ten sposób dotrzeć do sportowców, gdyż miałem świadomość, że wiele medali więcej mogliby zdobyć. Moje rozmowy z władzami sportu nic nie dały Przed nami olimpiada w Londynie. Tekst ten jest cały czas aktualny.

Mam pewne doświadczenie w pracy ze sportowcami. Przez 13 lat mój gabinet mieścił się w zamojskim ośrodku sportu. Siłą rzeczy kontakt z zawodnikami i trenerami był oczywisty. Mogę wygłosić tu niewątpliwy banał, że sportowiec to taki sam człowiek, jak każdy inny. Jego organizm jest jednak poddany ogromnym przeciążeniom, a psychika wielkiej presji. Dlatego też powstały medycyna i psychologia sportu.

Z mojej strony – chcąc zajmować się również sportowcami – przestudiowałem monografię “Psychologia i sport”, tak że przynajmniej wiem co piszę. I teraz, jeśli trafiają do mnie pacjenci i lekarzy, i psychologów, i udaje mi się im pomóc, to nie powinienem być przez tych lekarzy i psychologów pomijany.

Zakres mojej pomocy udzielanej sportowcom jest szerszy i głębszy niż psychologów sportu. Jeśli sportowiec cierpi na jakiś lęk, to należy dotrzeć do jego istoty i tam go skasować. Często ten lęk ma podłoże genetyczne, i tu nie wystarczy sportowcowi powiedzieć: trzymaj się prosto, nie daj się, nie bój się itd. Żeby taki lęk usunąć należy pójść drogą kodu genetycznego, odszukać przodka, czy grupę przodków, którzy jakieś swoje traumatyczne przeżycia przenieśli na swoich prawnuków i u tych przodków ten problem rozwiązać – nie u prawnuków! - wówczas lęk usunięty u źródła przestaje istnieć. Ale żeby coś takiego móc uczynić trzeba mieć określoną moc, która idzie z wysokich poziomów wibracji, a tu już bez wątpienia nie wystarczy somoukończenie psychologii czy medycyny.

Analizując przeżycia prenatalne u moich pacjentów, wyraźnie widzę, ile jest tam do przepracowania, jakie jest tam ogromne źródło – jeśli mówimy o sporcie – do poprawienia wyników. Jak powiększam – w czasie seansu – łono matki i przeciągam w nim płód, to schodzi z niego bardzo dużo zdrętwienia. Zatem, tak przepracowany sportowiec, czyli na głębokich poziomach uwolniony z tego zdrętwienia, będzie bardziej wydolny, elastyczny, mniej podatny na kontuzje. Albo też oddech z łona matki. Ileż tam jest niedotlenienia, zwykły człowiek jakoś się przez życie turla, nie uświadamiając sobie, że mając większą wydolność płuc, byłoby mu lżej. Ale sportowiec, powiedzmy biegacz długodystansowy, kolarz, to co innego – jak bardzo jest im potrzebna duża pojemność płuc! Matka karmi dziecko czy to piersią, czy przez pępowinę, nie tylko pokarmem w rozumieniu jedzenia, choć i tu bywa niedożywienie, które jakąś anemią może zaowocować. Mnie chodzi o karmienie emocjami – mówi się: wyssać z mlekiem matki. Jeśli matka nakarmi nerwami, ciężarem życia, goryczą życia, łzami,cierpieniem, to jak te emocje przełożą się odpowiednio na wynik sportowy! Ciężar życia to ciężar: organizm jest tak naprężony, a przez to obciążony, jakby człowiek coś realnego dźwigał. Iść z ciężkim plecakiem to jakoś można, ale biec, skakać czy tańczyć to już gorzej. Tak można rozpatrywać poczęcie, szok okołoporodowy, dzieciństwo, dojrzewanie, wszelkie kompleksy, niepowodzenia, lęki, urazy.

Wydawać by się mogło, że tylko jakiś wybitnie oporny umysł mógłby tego nie zrozumieć, a jednak! Psycholodzy sportu bronią swojej pozycji jak niepodległości, trenerzy często zachowują się jak kaprale w wojsku, działacze sportowi mają intratne posadki i na pewno ich nie zaryzykują. Za rok olimpiada w Pekinie. Jestem przekonany, że mógłbym dla Polski parę medali zdobyć. Przygotowywanych do wyjazdu sportowców nikt mi nie da, zdaję sobie z tego sprawę. Mnie chodzi o dotarcie z informacją do zawodników, którzy mają określoną klasę sportową, ale są już wypaleni, cierpią na przewlekłe kontuzje, są znerwicowani, mimo przygotowania spala ich trema, ewentualnie mogliby zająć jakieś dalsze pozycje, ale są nieperspektywiczni i nikt ich po naukę nie wyśle. Jeśli poprzez internet dotrę do tych sportowców, będę bardzo zadowolony.

Sportowcy poświęcają swoje młode życie ciężkiej, katorżniczej pracy. Oczywiste jest, że każdy z nich pragnie osiągnąć jak największe sukcesy. Mnie się udało wielu sportowcom pomóc. Przygotowując się do napisania tego artykułu, poprosiłem moich Mistrzów z Drugiej Strony o rady, a Oni podali mi przekaz – odezwę: Zwracam się do wszystkich zagubionych, zatroskanych sportowców i proszę o niezałamywanie się, kontuzja czy uraz to dla was problem, a ja wam uświadomię przyczynę. Wszelkie pogodzenie się z porażką jest błędnym rozumowaniem ograniczonego umysłu i po uświadomieniu sobie tego za pomocą Boskiego Światła taki człowiek podnosi się i wchodzi na nieograniczony pułap swoich osiągnięć i zasług.


STANISŁAW KWASIK


Załącznik nr 1

Witam Panie Stanisławie!

Co do artykułu, to co poczułam czytając go, to przywiązanie do stereotypów w myśleniu Polaków. Brak otwartości, a nawet potrzeby poznania czegoś nowego. Niestety, w naszym kraju rozwój duchowy jest raczej jeszcze abstrakcją. Bóg ma swoje miejsce głównie na niedzielnej mszy, jest miłością, ale związany jest również mocno - moim zdaniem - z pojęciem grzechu i winy! Trzeba się przed Nim korzyć, przepraszać za grzechy, aby zasługiwać na Jego łaskę, a wszelkie próby szukania Go na inne sposoby - w tym w sobie - szukanie swojej dużej siły, sprawności fizycznej jest raczej obce ludziom, może wydaje się być nawet nierealne lub niedorzeczne. Ludzie poszukujący duchowości gdzieś poza Kościołem, jakby "odstają" od reszty, a co to oznacza: wyśmianie i brak akceptacji - czyli tego czego się tak boimy, że "stado" nas odrzuci.

Pisze Pan otwarcie o sprawach, o których inni boją się pisać. Pisze Pan o tym co jest w nas na nie uświadamianych poziomach i co należy przepracować. Niestety, nauczono nas ufać psychologom i lekarzom, no księżom też, ale nie innym ludziom uduchowionym, bo tych się w naszym kraju rzadko poważa, a szkoda. O ile wiem - np. w USA - jest inaczej, tam osoby, które są np. channelingiem występuję nawet u Ophry Winfrey, tak jest np. w przypadku Esther i Jerry Hicksów, którzy napisali np. "Prawo przyciągania" i wyjaśniają, że dobro przyciąga dobro, a zło przyciąga zło (tak w skrócie). Nikomu nie wadzą, nie lekceważą wiary innych ludzi, są uduchowieni i otwarci i tę otwartość i duchowość przekazują innym, nauczają, a ich życie wypełnione jest entuzjazmem i miłością.

W naszym kraju - z tego co widzę – rozwojem duchowym zaczęły interesować się głównie osoby z problemami, reszta jakby nie ma potrzeby... Myślę, że z czasem i to się zmieni. Potrzeba chyba więcej informacji o pozytywnych aspektach takiej pracy nad sobą. Więcej publikacji. Z tego co słyszałam, niektórzy ludzie nauki, medycyny korzystają np. z usług medycyny alternatywnej, ale otwarcie się do tego wolą nie przyznawać, pewnie boją się krytyki. Jak mówiłam w pracy kiedyś koleżance o podświadomości, to czułam się, jakbym o kosmitach opowiadała. Do tego o czym Pan pisze to by przydała się jeszcze wiara, albo chociaż akceptacja reinkarnacji, którą tak bardzo Polacy odrzucają i jak tu Panu wierzyć! A szkoda. Przerasta Pan to pokolenie, ale tak sobie myślę, że Ci, którzy są gotowi na zmiany, sami się u Pana pojawiają.

Kiedyś powiedziałam Panu, że dobrze by było, gdyby napisał Pan książkę. Pamiętam co mi Pan odpowiedział: to co było prawdą na jednym poziomie na innym już nie jest. Ale przecież ci potencjalni uczniowie też muszą przechodzić przez te poziomy, więc może ta wiedza jednak by im się przydała. To wzbudza ufność i otwartość, a także stanowić może pewien drogowskaz dla innych. Dziś wybierają z innych źródeł, albo wcale i są gdzie są. A jeśli nie chce Pan napisać książki, to może jakieś spotkania, aby ludzie się dowiedzieli co Pan robi.

Na swoim przykładzie widzę ile stereotypy o Bogu, winie i karze (no i inne) zrobiły z mojego życia. Na poziomie świadomym mam przekonanie o istnieniu wyższego „Ja”, Boga, jedynej niezwykłej i kochającej siły, a podświadomie nie umiem tego przyjąć. Zamiast czuć, że zasługuję tu i teraz na wszystko co najlepsze, czuję się oddzielona od Boga, a nawet zniewolona poczuciem winy i toczę wewnętrzną walkę, w której niejednokrotnie przegrywam. Przecież nie musiało tak być. Gdybym od dziecka mogła myśleć inaczej, pewnie dziś byłabym szczęśliwą, uduchowioną osobą oraz zdrową! Ale wtedy o takim rozwoju duchowym nie było mowy.

Serdecznie pozdrawiam

Ewa

 
4. Psychotronika dla sportu PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

TEMPO”, nr 49, 1996 r.


PSYCHOTRONIKA DLA SPORTU


Prowadzę w Zamościu gabinet psychotroniczny, który nazwałem Szkołą Rozwoju Duchowego. W ramach mojej praktyki zgłębiam tajemnice podświadomości. Wnikam bardzo głęboko: analizuję przeżycia z łona matki, okołoporodowe, dziecięce, z dorosłego życia, a także - jeśli ktoś sobie życzy - z poprzednich wcieleń. Usuwam stamtąd to co negatywne, chorobotwórcze i w to miejsce wprowadzam treści pozytywne. Tak przeprogramowane wnętrze sprawia, że organizm sprawniej funkcjonuje. Ustępują różne choroby i skłonności do nich, nałogi, lęki (trema), kompleksy, zachowania aspołeczne, wady osobowości. Następuje rozwój jednostki we wszystkich możliwych odniesieniach, jak: zdrowie, siła, przemiana materii, dojrzałość emocjonalna, odmłodzenie, pamięć, szybkość reakcji, zdolność do przestrzennego widzenia, intuicja, poczucie pewności siebie.

Podstawowa metoda mojej pracy to medytacja z wizualizacją, wspomagana bioenergoterapeutycznie. W czasie seansów sięgam też do innych wymiarów, czasów i przestrzeni. Moje postępowanie terapeutyczne zawsze jest takie: uwolnić z podświadomości tyle negatywów, ile się tylko da. Dzięki temu moi pacjenci pozbywają się różnych chorób. W sporcie można to przełożyć na konkretny wynik. Tu liczy się każdy ułamek sekundy, każdy centymetr. To są konkretne rezerwy do podjęcia! Zakładam, że sportowiec poddany prezentowanej metodzie, powinien osiągnąć wynik przynajmniej o jedną klasę lepszy, a także znacząco skrócić okres dochodzenia do swoich największych możliwości. Często odnoszę wrażenie, że trenerzy traktują psychikę niczym dowódcy wojskowi. Tymczasem bardzo ważna jest tu podświadomość: rządzi się ona swoimi prawami. Jeśli poznamy te prawa i dostosujemy się do nich, wówczas osiągniemy wspaniały wynik. Jeśli natomiast będziemy podświadomości rozkazywać, to możemy spotkać się z oporem, niekiedy nawet w postaci nieuleczalnej choroby czy kontuzji.

Oto przykład. Przed kilku laty trafił do mnie II-ligowy piłkarz z niemożliwą do wyleczenia kontuzją kolana. Ponadto cierpiał na bezsenność. Praktycznie był już skreślony ze składu drużyny. Poświęciłem mu tylko kilka godzin. Wrócił na boisko i grał bez śladu tej kontuzji przez trzy lata. Na czym więc, od strony podświadomości, polegał problem? Otóż kolano reprezentuje upór, nieugiętość, silne ego. Trener każe zawodnikowi biegać za piłką wbrew jego podświadomej woli. Mało tego, zawodnik sam sobie każe biegać. Podświadomość buntuje się, kolana zapierają się, idzie do nich impuls: walcz, kop, nie pozwalaj. Niezrealizowanie tego impulsu powoduje, nie do wyleczenia, stan zapalny. W tym przypadku przestawiłem podświadomość z negacji na lubienie wysiłku sportowego. „Kontuzja” ustąpiła. Jak widać, nie miała ona jakiegokolwiek związku z przeciążeniem kolana. Twierdzę zatem, że jeśli podświadomość danego sportowca jest autentycznie zorientowana na radość sportu i pragnie ona sukcesu - a ten sportowiec ma talent! - to osiągnie on wspaniały wynik.

A teraz przytoczę przykład, gdzie kontuzja „sportowa” w ogóle nie miała związku ze sportem. Oto jednemu sportowcowi, w czasie robienia skłonu w przód, bezwiednie uginała się prawa noga w kolanie. Lekarz rozpoznał objaw Lasegue'a, zalecił hospitalizację i ewentualnie operację kręgosłupa. W czasie seansu ustaliłem i odreagowałem przyczynę tej dolegliwości. Porzuciła go narzeczona, a on miał podświadomą potrzebę skopania jej za to. Po seansie wstał on z leżanki i... wykonał prawidłowy skłon.

Przedstawię jeszcze przykład obrazujący, jak sportowiec może przyspieszyć swój rozwój, gdy uwolni się go od wewnętrznych blokad. Na początku 1991 roku, w sumie kilkanaście godzin, pracowałem z kolarzem Piotrem Szalą. Przed podjęciem współpracy ze mną nigdy nie osiągnął on - jak sam pisze - jakiegokolwiek sukcesu. Po seansach u mnie - w tym samym roku - zdobył na mistrzostwach Polski juniorów LZS dwa tytuły: mistrza w jeździe na czas i wicemistrza ze startu wspólnego. Dotąd cierpiał on na lęk przed zjazdami w górach (gdzie zawody te się odbyły), zjeżdżając serpentynami hamował. Był więc zagrożeniem, a nie kandydatem na zwycięzcę. W 1993 roku podjął naukę w wojskowej szkole chorążych i zakończył karierę sportową. Nie znalazł zasobnego klubu. Czy byłby wielkim sportowcem, gdyby miał odpowiednie warunki do treningu? Trudno powiedzieć. Ja przesunąłem Szalę z nic nie znaczącego sportowca na czołowego juniora Polski (4 miejsce w challengu PZKol. za rok 1991 wśród juniorów). Gdybym otrzymał do pracy znaczącego już sportowca Polski i przesunął go w rozwoju odpowiednio tyle co Szalę, to czy nie mógłby on być liczącym się w świecie? Zamiast stosować różne kary można im pomóc.

Chętnie podjąłbym się pracy z grupą sportowców, którzy mogliby pojechać na olimpiadę, ale że są już starsi, nieperspektywiczni, to po naukę nikt ich nie wyśle. Muszą być jednak dobrze wyszkoleni technicznie i wytrenowani. Jeśli wróciliby z medalami, znaczyłoby to, że moja metoda warta jest upowszechnienia. Wówczas może skorzystaliby z niej piłkarze, skazani już na niepowodzenie w eliminacjach do mistrzostw świata?


STANISŁAW KWASIK

 
3. Kontuzje sportowe PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

KRONIKA TYGODNIA - Magazyn Zamojski”, 19 lipca 1994 r.


KONTUZJE SPORTOWE

 


Kontuzje w sporcie to problem. Potrafią one przerwać karierę sportowcowi będącemu u szczytu swoich możliwości. Sport jest dziedziną o podwyższonym wskaźniku urazowości. Są jednak kontuzje, które nie powstały podczas wypadku, np. upadek z konia czy motocykla, ale mamy tu do czynienia jakby z przesileniem, przetrenowaniem. Wtedy zawsze należałoby postawić pytanie, czy podświadomość danego sportowca nie ucieka w kontuzję albo pod pozorem urazu niby sportowego, nie rozwiązuje swoich innych wewnątrzpsychicznych problemów. W takich sytuacjach powinno się dotrzeć do istoty sprawy, spojrzeć na nią od strony psychiki. Zatem, co miałby do powiedzenia w kwestii opuchniętych, bolących kolan, łokci, ścięgien, znawca problemów podświadomości, duszy?

Zgłosił się do mnie sportowiec, któremu przytrafiła się „ kontuzja”. W czasie robienia skłonu w przód, bezwiednie uginała mu się prawa noga w kolanie. Lekarz rozpoznał objaw Lasegue'a, zalecił szpital i ewentualną operację kręgosłupa. W czasie seansu medytacyjnego z wizualizacją zasugerowałem mu, aby zobaczył przyczynę swojej dolegliwości. Odpowiedział: Stoję przed klatką schodową bloku mojej dziewczyny. Zapytałem: Dlaczego do niej nie idziesz? Odpowiedział: Nie pozwala mi na to moja godność, gdyż ona ze mną zerwała. Zapytałem: To dlaczego w ogóle przyszedłeś pod jej dom? Odpowiedział: Chciałbym się na niej odreagować, skopać ją, ale zakazuje mi tego sumienie.

Uwolniłem go zatem od obu czynników; od niemożności wejścia schodami do mieszkania dziewczyny oraz od potrzeby rozładowania na niej agresji za to, że go porzuciła. Bezpośrednio po seansie pacjent wykonał prawidłowy skłon. Upłynęło już kilka lat, przypadłość ta nigdy się nie powtórzyła. Uważam, że dolegliwość tę należałoby określić jako reakcję nerwicową, i że mogłaby ona przydarzyć się każdemu. Miała ona związek ze sportem tylko ten, że zachorował na nią sportowiec.

Jeden z piłkarzy miał przedwcześnie zakończyć karierę sportową z uwagi na niemożność wyleczenia ciągłych bólów kolana. Do tego jeszcze cierpiał na bezsenność. W czasie seansu ustaliłem przyczynę. Był to konflikt z trenerem. Po odreagowaniu buntu, złości i wprowadzeniu w to miejsce akceptacji przełożonego, „kontuzja” ustąpiła. Upłynęły już trzy lata, kolano jest zdrowe, sen też. Chciałbym od razu spojrzeć na to zagadnienie od strony ekonomicznej. Wartość tego piłkarza, liczona w cenach bieżących, wynosi ok. 200 mln zł (przed denominacją - rok 1994). Tak też należałoby ocenić mój wkład dla klubu, miasta; notabene wypracowany w ciągu kilku godzin.

Louise L. Hay w „Możesz uzdrowić swoje życie” pisze, że schorzenia kolan to: Uparte duma i ego. Niezdolność do ugięcia się. Lęk. Nieelastyczność. Nieustępliwość. Można nawet przyjąć, że upór i nieustępliwość to pożądane cechy sportowca. Tylko, co zrobić z tą skłonnością do kontuzji kolan? Nic prostszego, jak upór skierowany przeciwko autorytetowi, trenerowi, przekształcić w upór zorientowany na osiągnięcie jak najlepszego wyniku! Mogę usłyszeć kontrargument, że przecież każdy zawodnik chce uzyskać jak najlepszy rezultat. Zgoda, tylko że to jego pragnienie rozgrywa się na poziomie świadomym, a decyzje podejmuje podświadomość, która rządzi się swoimi prawami.

Były piłkarz, ze stażem pierwszoligowym i zagranicznym , miał ciągle kłopoty z nadrywającym się ścięgnem Achillesa prawej nogi. Leczenie, z operacją w Belgii, było nieskuteczne. Do mojego gabinetu wszedł kulejąc, czuł ból, miał lęk przed całkowitym zerwaniem się ścięgna, nawet w czasie, gdy dochodził do szczytu formy. Należało więc odszukać przyczynę tej skłonności.

Gdy w czasie seansu - pisze on - zostałem cofnięty do pamięci z okresu, gdy byłem jeszcze w łonie matki, to poczułem, że byłem tam spięty, bałem się. Matka przez dwa miesiące przed porodem była w szpitalu na podtrzymaniu ciąży, walczyła o moje życie. Wyraźnie to odczuwałem. Jestem absolwentem AWF i znam te zagadnienia. Uświadomiłem sobie, że tamto napięcie spowodowało w moim organizmie trwałe naprężenie, które prowadziło mnie do kontuzji, łącznie z naderwaniem ścięgna Achillesa.

Pacjent ten był u mnie tylko na kilku seansach. Ustąpił ból przy chodzeniu, także lęk przed zerwaniem ścięgna. Podjął on lekki trening. Z dalszej terapii u mnie zrezygnował. Nie mógł uwierzyć, że w podświadomości tkwi taka wielka siła, mogąca nawet scalić naderwane ścięgno. Poddał się leczeniu laserem. Na boisko jednak już nie powrócił. Przypadek tego piłkarza konsultowałem później z neurologiem, zorientowanym w myśleniu podobnie do mojego. Usłyszałem opinię, że gdybym prowadził go przez dłuższy czas, to osiągnąłby on zdrowie i byłby sprawnym zawodnikiem.

Przytoczę jeszcze jeden przykład. Student medycyny uprawiał amatorsko kulturystykę. Któregoś razu, prowadząc motocykl, potknął się, przewrócił i wybił sobie obojczyk. Założono mu gips. Po zdjęciu go okazało się, że staw ramienny boli, i to stale, przy każdym ruchu. Zrozumiałym jest, że nie mógł dalej ćwiczyć. Po dwóch latach, przez przypadek, trafił do mnie. Podczas jednego seansu uwolniłem go od pamięci wypadku, i ból zniknął. Więcej on u mnie się nie pojawił. Gdy po kilku miesiącach spotkałem jego ojca - z zawodu lekarza i zapytałem, dlaczego syn przerwał terapię, usłyszałem: Przecież pan go wyleczył. Zaraz po przyjściu od pana, syn poszedł do swojej siłowni, aby sprawdzić, czy ramię nie będzie boleć w czasie obciążenia. Nie bolało. Ćwiczył tak przez tydzień, ból się nie pojawił. Upłynęły już dwa lata, nie było jakichkolwiek nawrotów. Kiedy indziej usłyszałem od jego ojca: Dziesięciu ortopedów prześwietlało staw z każdej strony i nic nie znalazło, a ramię z braku ruchu wiotczało. Panu wystarczyło tylko jedno spotkanie.

Nie wątpię, że ci czterej sportowcy byli leczeni zgodnie z zasadami sztuki, tyle że medycyny somatycznej. Przyczyn ich problemów należało jednak doszukiwać się gdzie indziej - w psychice. Potłuczenia też mają swój wymiar psychiczny - szok urazowy; po jego odreagowaniu rany goją się szybciej, bez tylu powikłań. Jak widać, podświadomość w każdym z tych czterech przypadków, miała naprawdę dużo do powiedzenia.

STANISŁAW KWASIK

 
1. I liga w Zamościu?! PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

Zamość, 05.1994 r.


l LIGA W ZAMOŚCIU?!


Po zmianie nazewnictwa poszczególnych lig, tytuł powinien brzmieć: EKSTRAKLASA W ZAMOŚCIU?!

Mam dobry pomysł na bogaty klub na poziomie europejskim. Nie są tu potrzebne jakiekolwiek nakłady pieniężne, co więcej, można na takim klubie dużo zarobić. Konieczne jest tylko jedno, znalezienie sposobu na przełamanie irracjonalnego oporu materii.

Tak się składa, że sport jest tą dziedziną, w której bardzo szybko weryfikują się wszelkie koncepcje. Tu nie ma żadnych niedomówień; bo są dobre i jest wynik, albo złe i słuch po nich ginie. Zakładam, że sportowiec poddany mojej terapii, powinien osiągnąć wyniki przynajmniej o jedną klasę lepsze. Powinien też znacząco skrócić okres dochodzenia do swoich największych możliwości. Dzięki mojej metodzie, sportowcy będą mniej podatni na choroby i kontuzje; nie będą palić papierosów i pić alkoholu; nie będzie konfliktów z trenerem, klubem.

Istota mojej pracy polega na zgłębianiu tajemnic podświadomości i uwalnianiu stamtąd wszystkiego, co negatywne, chorobotwórcze. W miejsce tych destrukcyjnych zapisów organizm samorzutnie wprowadza treści pozytywne. Proces ten można określić jako przestrajanie się w kierunku dobra. Stosowana przeze mnie metoda to medytacja z wizualizacją wspomagana bioenergoterapeutycznie. W metodzie tej pacjent nie ma wyłączonej świadomości tak jak w hipnozie, jest on podmiotem.

Ustępują więc różne choroby, nałogi, kompleksy, lęki (trema), zachowania aspołeczne, wady osobowości, skłonności do chorób, kontuzji. Następuje rozwój osobowości, poprawa przemiany materii, pamięci, inteligencji, odmłodzenie, zwiększa się siła, szybkość reakcji, intuicja, zdolność do przestrzennego widzenia.

Odnoszę wrażenie, że trenerzy - wykształceni w akademiach wychowania fizycznego - podchodzą do sportowców jak do zespołu mięśni, kości, ścięgien i różnych narządów. Natomiast psychikę traktują jak dowódcy wojskowi. Tymczasem najważniejsza jest tu podświadomość, która rządzi się swoimi prawami. Jeśli poznamy te prawa i dostosujemy się do nich, wówczas osiągniemy wspaniały wynik. Jeśli natomiast będziemy podświadomości rozkazywać, to spotkamy się z oporem, niekiedy w postaci nieuleczalnej kontuzji.

W Polsce jest bardzo dużo tzw. sportowych złotych rączek, co to mają talent, ale piją, palą, bumelują, marnują życiowe szanse. Tacy ludzie są jednocześnie bardzo wrażliwi, wewnętrznie poobijani i... podatni na moją metodę. Zamiast stosować różne kary, można im bez większego problemu pomóc. Kara zawsze ma swój negatywny aspekt, na nieuświadamianym poziomie powoduje opór, bunt.

Mówiąc o zarabianiu na sporcie, mam na uwadze piłkę nożną, choć można tu mówić o kolarstwie czy lekkiej atletyce. W naszym kraju jest bardzo dużo utalentowanych piłkarzy, którzy tylko dlatego, że mają nie rozwiązane swoje wewnątrzpsychiczne problemy, grają w niższych ligach, wysiadują na ławkach rezerwowych, leczą różne choroby i „kontuzje”, odbywają kary, itp. Takich piłkarzy jest dużo, można ich kupić za bezcen, albo wziąć za darmo. Po przejściu okresu porządkowania wnętrza psychiki oraz dojściu do bardzo wysokiej sprawności, byliby drogo sprzedawani na Zachód lub do innych polskich klubów.

Zakładam, że drużyna piłkarska będąca bazą tego przedsięwzięcia, grałaby bardzo wysoko w polskiej I lidze, i w europejskich pucharach. Tylko taka pozycja drużyny gwarantuje odpowiednią cenę za piłkarza. Jeśli wyjdziemy z założenia, że przeciętny polski piłkarz sprzedawany na Zachód kosztuje, powiedzmy 200 tys. dolarów, to przy założeniu, że byłby o klasę lepszy, kosztowałby o milion dolarów więcej. Takie same relacje dotyczyłyby obrotu wewnątrzkrajowego. Uważam, że w ten sposób rocznie można byłoby sprzedać kilkunastu piłkarzy. Rachunek jest prosty. Za uzyskane pieniądze klub prosperowałby znakomicie.

Czy takim klubem mógłby być „Hetman”? Myślę, że mógłby być, gdyby chciał. Żeby nie było niedomówień, przedstawię fragment mojego pisma z dnia 25.02.1991 r., skierowanego do Zarządu Klubu Sportowego „Hetman”. Składam jednocześnie Państwu ofertę współpracy w zakresie psychotronicznego doskonalenia sportowców. Uważam, że prowadzeni przeze mnie sportowcy osiągną poziom, co najmniej o jedną klasę wyższy. W ten sposób „Hetman” mógłby grać w drugiej lidze w obecnym składzie bez żadnych nakładów finansowych. Opłata mojej działalności pochodziłaby ze wzrostu dochodów z meczów wynikających z większej liczby kibiców. Pismo to zostało zarejestrowane w Klubie w dniu 26.02.1991, L. dz. 130/91. Do tej pory nie otrzymałem odpowiedzi.

W lutym 1991 r. „Hetman” był jeszcze w trzeciej lidze. Jak dobrze pamiętam, zajmował w tabeli szóste miejsce, ze stratą do lidera możliwą do odrobienia. Dzisiaj jestem przekonany, że miałem rację. Gdyby Klub przyjął moją propozycję, w sezonie 1991/1992 zagrałby w drugiej lidze, a pieniądze Krzysztofa Dudy oraz moja praca, uczyniłyby już w sezonie 1992/1993 z „Hetmana” pierwszoligowca.

Szanuję prawo „Hetmana” do decydowania o sobie. Jednakże „Hetman” nie gra dla siebie, ale dla kibiców, dla miasta. Dobra drużyna pierwszoligowa jest wizytówką miasta, toruje drogę handlowcom, inwestycjom, turystyce. Świadczy, że miasto ma dobrych gospodarzy.

Uważam, że ja również mam prawo do publicznego przedstawienia mojego stanowiska, gdyż mieszkańcy miasta mogą chcieć je znać. Sądzę, że woleliby chodzić na pierwszoligowe mecze, niż martwić się, czy ich drużyna utrzyma się w drugiej lidze. Mam też prawo swoją ofertę przedstawić innym klubom, teraz czynię to w Zamościu, gdyż tu mieszkam. Myślę też, że gdyby znalazła się odpowiednia grupa osób, to mój pomysł mógłby być realizowany w Zamościu, niekoniecznie w oparciu o „Hetmana”.

STANISŁAW KWASIK

DOPISEK: Artykuł ten nie został dopuszczony do druku przez ówczesnego naczelnego redaktora „Kroniki Tygodnia” – gdzie wówczas pisałem – ponieważ uznał go za nierealistyczny. Drużyna „Hetmana” Zamość w sezonie piłkarskim 2006/2007, w rundzie jesiennej zajmuje przedostatnie miejsce III ligi. Mnie pozostała gorzka satysfakcja.

DOPISEK II: Wydziału Dyscypliny PZPN orzeczeniem z 11 marca 2010 r.  wymierzył KS Hetman Zamość karę zawieszenia licencji wraz z nadaniem orzeczeniu rygoru natychmiastowej wykonalności, Wydział Gier PZPN postanowił wycofać drużynę KS Hetman Zamość z rozgrywek o mistrzostwo II ligi Grupy Wschodniej w sezonie 2009/2010.

 
<< pierwsza < poprzednia 1 2 następna > ostatnia >>

Strona 2 z 2