Artykuły


31. Kategoria: uzdrowiciel duchowy PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

„UZDRAWIACZ”, grudzień 2000 r.


KATEGORIA: UZDROWICIEL DUCHOWY

 

Dziękując redakcji „Uzdrawiacza” za umożliwienie mi publikowania na swoich łamach moich doświadczeń i przemyśleń, chciałbym nie zgodzić się z zaszufladkowaniem mnie jako specjalisty od psychiki, gdyż ja pracuję głównie energią, wspomagając leczenie wszystkich chorób. Uzdrawiam energią mistyczną. Jest to energia tak silna, że potrafi likwidować wszelkie choroby, prostować kręgosłupy, usuwać guzy, również leczyć nerwice. Oczywiście, w mojej terapii występuje znaczący element sugestii, regresingu; jednak te wszystkie problemy, które pacjent przeżywa i wizualizuje, ja „wycinam” energią.

Idąc konsekwentnie obraną drogą, ostatnio otrzymałem - o czym z wielką radością informuję - posiadającą świadomość Energię mistyczną wyższego rzędu. Ta energia wie co ma robić i jak ma robić, można ją ukierunkować, medium może z nią rozmawiać. Siedzę zatem obok pacjenta i słucham jego relacji jak Ta gęsta, czyli mocna Energia zalewa cały organizm, oczyszcza, odblokowuje i przerabia każdy zakamarek. Dotąd pracowałem energiami mistycznymi zwykłymi, choć też silnymi. I oto powstaje takie złudzenie: leży pacjent na leżance, mówi o swoich przeżyciach, energia robi swoje - często niezauważalnie, wstaje później odprężony, zregenerowany, często uzdrowiony - no i można by rzec: psychoterapia. Jeżeli już tak musi być to niech będzie: psychoterapia, tylko nie psychobioenergoterapia.

JESTEM UZDROWICIELEM DUCHOWYM

 

Zaliczam siebie do grupy uzdrowicieli duchowych. Zajmuję się człowiekiem i jego: ciałem, duszą, umysłem, świadomością i sercem duchowym. Tych pięć autonomicznych ośrodków powinno być w równowadze i - współpracując ze sobą - tworzyć harmonijną całość.

Człowieka należy rozpatrywać w jego rozwoju, na jego drodze do Światła. A żeby mógł on iść radośnie, krokiem tanecznym, trzeba zdjąć z niego ciężar, który dźwiga, powyjmować kolce, kliny, czyli te wszystkie urazy, kompleksy, całą tę chorobotwórczą pamięć, obciążenia genetyczne i karmiczne. I jeszcze powinno się go uwolnić i zabezpieczyć od Zła. Tu nie pasuje określenie: psychika, która - według psychologii - jest funkcją mózgu, powstaje pod koniec życia płodowego i kończy się w chwili śmierci. A co później? A co wcześniej?

Chciałbym nie tylko siebie zaliczać, ale przede wszystkim funkcjonować w świadomości Czytelników jako uzdrowiciel duchowy. I taką kategorię proponuję redakcji „Uzdrawiacza” - dla potrzeb klasyfikacyjnych – utworzyć. Prowadzę Szkołę Rozwoju Duchowego, w której to zainteresowani pacjenci są uczniami, a później uzdrowicielami. Nie prowadzę dzienników, nie wydaję świadectw; moi uczniowie mają uzyskać moc uzdrawiania, czyli być bardzo wysoko na mistycznych poziomach - to jest moje jedyne kryterium. Tytułów, stopni naukowych, funkcji, dyplomów i... odpustów ani nie kupuję, ani nie sprzedaję.

Współpracę z „Uzdrawiaczem” cenię sobie szczególnie, gdyż mam możliwość dotarcia do tych Czytelników, którzy rozumują podobnie jak ja, a będąc po lekturze moich artykułów, wiedzą czego mogą ode mnie oczekiwać. Zgłaszają się często bardzo medialni pacjenci. myślę, że czytając moje artykuły, nawiązują ze mną energetyczny kontakt, a czując moją energię dokonują takiego, a nie innego wyboru. Stąd być może - mając wyselekcjonowanych pacjentów - osiągam lepsze wyniki w uzdrawianiu.

Przedstawię wypowiedzi dwóch pacjentek, które w krótkim czasie osiągnęły tak wiele.

BYŁAM WYKOŃCZONA NERWOWO

 

Wypowiedź Joanny: - Przez ostatnie parę lat czułam się coraz gorzej. Byłam wykończona nerwowo. Zawsze spięta, wybuchowa, bałam się ludzi, wstydziłam się swego wyglądu, nie umiałam spokojnie porozmawiać, swobodnie się poruszać.

Moja nerwica, lęki, obawy były widoczne w codziennym zachowaniu. Wszystko mnie irytowało, czułam w piersiach jakby korek blokujący oddech. Blokada całkowita, w głowie pustka. Na samą myśl negatywną, uwagę, dostawałam furii. Objawiało się to nie wybuchami na zewnątrz, lecz wewnętrznym piekłem. Od przełyku do żołądka czułam taki zacisk. Im mocniej byłam zdenerwowana, tym silniejszy ból. Drżały mi ręce, nie mogłam z siebie wydobyć głosu. Jak się odezwałam, głos był zmieniony nie do poznania. Jeżeli w takim stanie przyszedł płacz, to mi trochę ulżyło.

Koleżanka - widząc jak się męczę - podsunęła mi „Uzdrawiacz”. Tak trafiłam na jeden z Pańskich artykułów. Bałam się zadzwonić, lecz mój stan nerwowy ponaglił mnie. Jadąc do Pana byłam spanikowana, nie byłam pewna, czy z tej mojej skorupy oswobodzę się. Jak to będzie i co to będzie. Już samo przywitanie i spojrzenie rozluźniło mnie. Trzy godziny relaksu, odpoczynku, wyciszenia, spokoju i ciepła, jakie odbierałam od Pana, Panie Stanisławie, poprzez spokojną rozmowę, ciepły głos, przyniosło mi wyciszenie, ukojenie, ukołysanie. Cały czas czułam jakby ze mnie coś wychodziło poprzez palce rąk, nóg; głowa jakby się powiększała, a w niej robiło się jaśniej, jakby więcej powietrza. Bez skrępowania rozmawiałam z Panem o krępujących sprawach, o nagości, o wstydliwości, o kompleksach - było to dla mnie wielkim zaskoczeniem.

Do domu wracałam jak na skrzydłach, wypoczęta, zadowolona. całą noc spałam snem kamiennym. Było mi bardzo dobrze ze sobą - odmiana nie do opisania.

Po paru dniach: - Mogę stwierdzić - bo widzę - że moją osobą, moim spokojem są zaskoczeni wszyscy. Sama jestem zdziwiona, że mogę normalnie, rzeczowo mówić, bez lęku, z uśmiechem. Miał Pan całkowitą rację, że ze „wszystkim” trzeba się rozprawić, wyrzucić z siebie wszelkie zło, które uzbierałam przez całe życie, jak również wyssałam z mlekiem matki. Z matką nie mam dobrych wspomnień. Od osiemnastego roku życia jest źle. Nie mam co wspominać. Mam to już za sobą. Jestem odcięta, uspokojona, wyciszona.

Po dziesięciu dniach: - Co czuję? Spokój, pewność siebie, swego zdania umiem bronić, nie mam lęków. Do bardzo drażliwych i przykrych sytuacji podchodzę spokojnie. Bardzo zmienił się mój wygląd zewnętrzny. Twarz wydelikatniała ,cera zdrowsza, wypoczęta, bez zmarszczek - które się pochowały, luz całkowity w mówieniu, chodzeniu, uśmiech, zadowolenie. mówią mi, że jestem o 10 lat młodsza.

Po kolejnych kilku dniach: - Minimalnie, ale szczupleję, co mnie bardzo cieszy. Sama sobie zaczynam się podobać. Zaakceptowałam SIEBIE. Widzę - przyglądają mi się wszyscy znajomi, mówią, że mnie nie poznają, co ja zrobiłam, są zaskoczeni moim opanowaniem, swobodą, rozmowami. Nawet chód mi się zmienił - ruchy lekkie, płynne. Mówił Pan, że wyszczupleję i tak się dzieje.

I jeszcze po kilku dniach: - Jestem bardzo szczęśliwa. Mimo że w ostatnich dniach doszły w pracy kłopoty - kto ich nie ma - być może będę szukać pracy, ale ze spokojem, bez paniki czekam końca! Nie ma żadnego ściskania w dołku, jest luz, spokojna rozmowa. Teraz wiem, że dam sobie radę.

Sama się dziwię, że dzieje się tak naprawdę, że Ja to jestem Ja, ale całkiem inna, odmieniona. Zaczynam przyglądać się innym ludziom, u których widzę podobne problemy do moich - że to jednak widać w zachowaniu, że spalają się nerwowo; zdumiewające, że ja to potrafię dostrzec.

JOANNA

COŚ SIĘ WE MNIE OBUDZIŁO

 

Wypowiedź Agnieszki: - Kiedy poznałam swego męża, sprawił, że poczułam się wyjątkową kobietą. Dla niego dbałam o swój wygląd i wyprostowaną sylwetkę. Teraz - po urodzeniu i podchowaniu drugiego dziecka - zupełnie przygasłam. Zaczęłam chodzić po mieszkaniu w dresie, przygarbiona, z byle jakimi włosami. Jeszcze w pracy starałam się jako tako wyglądać i trzymać się prosto, ale - gdy tylko przestawałam o tym myśleć - byłam już pochylona. Przy moim małym biuście i zapadniętej klatce piersiowej wyglądało to żałośnie. Szybko zrozumiałam, że nie mam już siły, aby się podnieść. I co zrobiłam? Zaczęłam omijać lustro i „wycięłam” sobie ten problem ze świadomości. Jeszcze czasami widziałam rozczarowanie w oczach męża, ale szybko sobie tłumaczyłam, że przecież mam tyle obowiązków i nie mam czasu na takie szczegóły. Nasze pożycie seksualne też wyglądało nijako. Wiedziałam, że mężczyzna ma swoje potrzeby - aby utrzymać małżeństwo - trzeba je zaspokajać. Nawet lubiłam te nasze zbliżenia, choć nie czerpałam z nich większej przyjemności. Potem czułam się bardzo zmęczona, więc ograniczałam je jak tylko mogłam.

Zanim trafiłam do mgr. Stanisława Kwasika, czułam, że ciągnę już nosem po ziemi. Nie mogłam patrzeć już na swoją pracę, a jestem pedagogiem. W domu drażnił mnie byle drobiazg. Potrzebowałam, żeby ktoś postawił mnie na nogi. No i dobrze trafiłam. Po kilku godzinach terapii „zaczęłam stawać się od nowa”. Najpierw - w czasie seansu - odblokowywałam oddech. Później rozpierający ból w klatce piersiowej powodował, że prostowałam się jak tylko mogłam, żeby w ogóle móc złapać oddech. Po kilku dniach zauważyłam, że utrzymywanie prostej sylwetki sprawia mi przyjemność. Ponadto z tej pozycji świat wygląda zupełnie inaczej. Nie można ciągnąć nosem po ziemi mając uniesioną głowę.

Pan Kwasik powiedział, że dla kobiety szczególnie ważne jest jej ciało. Zatem najpierw ono zaczęło się zmieniać. Wystarczyła chwila pracy w gabinecie nad moim brzuchem, aby skóra i mięśnie zaczęły się ściągać: brzuch powrócił do stanu sprzed pierwszej ciąży, podkreślając moją talię jak u nastolatki. Natomiast klatka piersiowa wysunęła się do przodu, a do tego urosły mi piersi! Nogi, które skrzętnie chowałam pod długimi spódnicami, wyraźnie zeszczuplały. Mięśnie przebudowują się tak, że stają się coraz bardziej zgrabne i smukłe. Schowały się żylaki i popękane naczynka. Schudły biodra i uda. Nie unikam już lustra, wręcz przeciwnie, z przyjemnością śledzę zachodzące zmiany. Staję się kobietą od nowa i to pod każdym względem! Nie unikam już współżycia z mężem. wcześniej myślałam, że brakuje mi erotycznego nastroju. Teraz wiem, że nie o nastrój chodzi. coś się we mnie obudziło. Ciało męża jest dla mnie bardziej pociągające; nie rozpraszają mnie już hałasy z zewnątrz; nie chowam się już pod kołdrą; rozbieram się cała - kuszę swoim nowym ciałem. Pieszczoty męża, które wcześniej wydawały mi się jakieś nieetyczne, teraz stały się dla mnie atrakcyjne. Odnajduję w nich przyjemność i się odwzajemniam. Jestem bardziej aktywna, wręcz zachłanna, bo i ja już mam swoje potrzeby. Dobrze jest znów zobaczyć iskry w oczach męża. Chodzę po mieszkaniu i podśpiewuję. Często się śmieję. Głowę mam pełną nowych pomysłów. Tego mi było trzeba. Dziękuję Panie Stanisławie.

wdzięczna AGNIESZKA



Joanna była u mnie na jednym trzygodzinnym seansie, a Agnieszka dwa razy po dwie godziny. Pracując energią mistyczną można dokonać takich właśnie zmian w tak krótkim czasie. Dla porównania dodam, że średnia terapia psychoanalityczna trwa siedem lat. Gdyby te dwie panie zaliczyły u mnie połowę tego czasu, stałyby się dobrymi uzdrowicielkami. Zdrowe już są. Do uzdrowiciela ludzie idą jak do cudotwórcy i cudu wymagają. I trzeba podjąć to wyzwanie.

Agnieszka pisze, że ściągnął się jej brzuch i że ma talię jak nastolatka. Sekret jest taki: brzuch posiada pamięć dźwigania płodu w czasie ciąży. I trzeba tę pamięć usunąć, żeby brzuch mógł się ściągnąć. O tym, że piersi mogą urosnąć, pisałem w sierpniowym numerze „Uzdrawiacza” ub. r. w artykule pt. „Uzdrawianie mistyczne - karmienie Światłem”. Wszystko to nie tylko można, ale wręcz trzeba przerobić, odmłodzić, zregenerować. I to zawczasu, zanim jakaś ciężka choroba nie dopadnie.

Energia mistyczna przepracowuje pacjenta na wszystkich poziomach i tych fizycznych, i tych energetycznych. Taki pacjent staje się nie tylko zdrowy, szczęśliwy, radosny, ale i uduchowiony.

STANISŁAW KWASIK

 
30. O odchudzaniu inaczej PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

UZDRAWIACZ”, sierpień 2000 r.



O ODCHUDZANIU INACZEJ

 


Walka z nadwagą, potocznie rozumiana, poprzez głodówki, masaże, intensywną gimnastykę, nakaz w hipnozie, farmaceutyczne specyfiki doustne itp. jest nie tylko mało skuteczna, ale wręcz szkodliwa lub nawet niebezpieczna dla zdrowia. Nie znaczy to, że jestem przeciwny gimnastykowaniu się dla zdrowia czy właściwej diecie.

Z przeprowadzonych przez szwedzkich naukowców badań na grupie 7 tys. osób, z których połowa stale się odchudzała, wynika, że ci odchudzający się z reguły chorowali na owrzodzenie przewodu pokarmowego, mieli kłopoty z układem oddechowym, słabsze serce, gorsze ciśnienie krwi. Naukowcy ci zalecili traktować jedzenie z sympatią i przyjąć założenie, że zdrowiej jest ważyć nawet o 30 proc. więcej, niż się ciągle odchudzać. Z brytyjskich badań nad kobietami stosującymi diety odchudzające wynikało, że wywołują one depresję oraz zwiększają apetyt.

Nie można stawiać problemu w ten sposób: odchudzać się, czy się nie odchudzać? Tego typu pytanie powinno brzmieć: czy uwolnić psychikę z negatywnych treści, które ona musi rozwiązywać poprzez nadmierną tkankę tłuszczową i w ten sposób wyszczupleć, czy zachować te treści - a niekiedy nawet je pielęgnować - i tyć? Jeśli zabierzemy w sposób sztuczny organizmowi tkankę tłuszczową, którą on wytworzył tylko po to, aby zneutralizować, czy odreagować jakieś negatywne stany psychiki - to musimy liczyć się z konsekwencjami! To znaczy, że będzie on w inny sposób te swoje problemy rozwiązywać, zacznie na co innego chorować, czy to w sposób opisany przez Szwedów: serce, przewód pokarmowy, ciśnienie krwi, układ oddechowy, czy też zgodnie z badaniami brytyjskimi: zaburzenie psychiki i wzmożony apetyt. Zresztą, każda choroba jest tu dobra, to tylko od predyspozycji organizmu zależy, na co zacznie on chorować.


DLACZEGO DUŻO SIĘ JE


Nie można też nikomu zarzucać, że nie dba o sylwetkę, że ma nadwagę, że za dużo je. Rodzi się więc kolejne pytanie: dlaczego dużo je? Leczący powinien odnaleźć przyczynę i usunąć ją. Wówczas ustąpią i nadmierny apetyt, i nadwaga. Zaburzone łaknienie to też choroba i nie można powiedzieć: jak chcesz schudnąć, to mniej jedz. A jeśli ktoś głodzi się na okrągło i nie chudnie? Bardzo łatwo można tu wyrobić poczucie winy, zawsze dążące na nieuświadamianym poziomie do samoukarania się, a więc do kolejnej choroby.

Dużo jest takich odchudzających się nieustająco, którzy tak na dobrą sprawę powinni przytyć. Mamy tutaj do czynienia z zaburzonym obrazem siebie, może nawet z jadłowstrętem (anoreksją). Takie panie - bo o nie chodzi - opuszczają mój gabinet z właściwie ustawionym tym obrazem i uważają odtąd, że są... najzgrabniejsze.

Czytelników pragnących głębiej wczuć się w istotę mojego wywodu odsyłam do obszernego artykułu pt. „Uzdrawianie mistyczne - karmienie Światłem”, który zamieściłem w „Uzdrawiaczu” z sierpnia ub. r., gdzie dokładnie opisałem wpływ „karmienia” emocjami przez matkę i jego wpływ na zdrowie dziecka. A karmienie przecież - i to w łonie i to piersią - ma ścisły związek z łaknieniem!


RODZAJE OTYŁOŚCI


W naukowej literaturze przedmiotu można spotkać się z podziałem otyłości na trzy rodzaje:

1. KULTUROWA - ktoś je dużo i tłusto, bo tak został wychowany. Tu wystarczy zmienić nawyki żywieniowe.

2. OTYŁOŚĆ KONSTYTUCJONALNA, osobnicza - właściwa dla danej osoby, uwarunkowana genetycznie. Tu - według nauki - żadne odchudzanie w grę nie wchodzi. Trzeba się pokochać, jakim się jest.

3. OTYŁOŚĆ JAKO CHOROBA PSYCHOSOMATYCZNA - somatonerwica, czyli forma nerwicy, taka sama jak histeria, nerwica lękowa, czy anankastyczna. I temu rodzajowi otyłości poświęcam mój artykuł, choć wydaje mi się, że gdy dotykam bardzo głębokich pokładów podświadomości, to efekt następuje i w otyłości konstytucjonalnej.

PYTANIE PODSTAWOWE: - JAK ODRÓŻNIĆ, KIEDY KTO MA JAKI RODZAJ OTYŁOŚCI?

Moim zdaniem mądrych tu nie ma. W mojej terapii zawsze odreagowuję wszystko co może być przyczyną otyłości i patrzę czy pacjent chudnie. Należy przyjąć też, że te trzy rodzaje otyłości mogą być wymieszane.


JAK POZBYĆ SIĘ NADWAGI?


Jaką rolę może spełniać dla podświadomości tkanka tłuszczowa?

Bez wątpienia może ona równoważyć poziom lęku. Jedyna droga to usunąć lęk, a organizm szybko sam pozbędzie się nadwagi jako zbędnego już balastu. W przeciwnym razie może być nieciekawie. Miałem pacjentkę, która właśnie stosowała jakiś odchudzający farmaceutyk. Co prawda schudła kilkanaście kilogramów, ale za to wpadła w tak silny lęk, że żadne leki psychiatryczne nie działały. Tak na dobrą sprawę powinna znaleźć się w szpitalu. Kilka razy na dobę - również w środku nocy - dzwoniła do mnie i pytała czy będzie żyła. Zaleciłem jej szybkie wracanie do poprzedniej wagi, a ja - wychodząc naprzeciw - znosiłem psychiczną podstawę otyłości. Obecnie cieszy się bardzo dobrym zdrowiem psychicznym i jest o 10 kg lżejsza.

Pacjentki, które wcześniej odchudzały się metodami tradycyjnymi, prawie za każdym razem mówią mi, że po zakończeniu terapii nie tylko wracają do poprzedniej wagi, ale jeszcze im kilka kilogramów przybywa. Dlaczego? To jest proste. Takie odchudzanie się jest dla organizmu - który po coś tę tkankę tłuszczową ma - ciężkim urazem psychicznym. I jeśli ma on tendencję do równoważenia swoich negatywnych przeżyć kolejnymi kilogramami, to właśnie to uczyni. Mamy tu do czynienia z efektem jo - jo.


LĘK PRZED GŁODEM


Jednym z lęków, który może być przyczyną otyłości, jest lęk przed głodem. Tkanka tłuszczowa pełni tu rolę zapasu pożywienia. Skąd ten lęk może się wziąć? Dziedziczymy przecież po praprzodkach różne cechy, różną pamięć, a mogli oni przecież głodować, np. na przednówkach. Zostawmy przodków i spójrzmy na nasze początki, czyli łono matki, gdzie dostajemy pożywienie w krwiobieg. Czy jesteśmy i czy czujemy się tam syci? Kilka miesięcy temu zgłosiła się do mnie piętnastolatka z trudnościami szkolnymi, której też przydałoby się zdjąć ze 20 kg, co jej też obiecałem i - jak się okazało - 8 kg już schudła. Szukamy przyczyn nadwagi. Obok siedzi matka, która znaczną część ciąży przeleżała w szpitalu z uwagi na anemię. Córka w łonie czuje się słaba, głodna, wyczerpana. Czy ta sytuacja mogła mieć wpływ na dzisiejszą nadwagę? Oto interpretacja lekarza: Dziecko matki z niedokrwistością z niedoboru żelaza (anemia) posiada ogromne deficyty nie tylko w zakresie poziomu hemoglobiny we krwi, ale również w zakresie enzymów tkankowych, odpowiadających za oddychanie komórkowe i za procesy energetyczne komórki. Taki organizm nie jest w stanie się rozwijać prawidłowo. I ten brak energetyczny teraz możemy równoważyć tkanką tłuszczową jako zapasem energii. Odreagowując tę sytuację mogłem się przekonać, że był to dla niej bardzo ciężki uraz. A skoro - bez odchudzania się - chudnie, to może znaczyć, że trafiłem w punkt. Zakładam, że w ciągu roku powinna ona schudnąć te obiecane 20 kg, gdyż często mam takie wyniki. Gdy pracowałem z matką nad jej pobytem w łonie matki, to okazało się, że i tu była anemia i uczucie głodu! To co zawsze piszę: ten łańcuch przekazywania informacji od matki do dziecka należy przeciąć, ponieważ jest to jedyna skuteczna droga zahamowania neurotyzacji społeczeństwa.


ZASTĘPCZE CIEPEŁKO


Tkanka tłuszczowa może być dla organizmu - przy braku miłości, akceptacji - zastępczym ciepełkiem, może też być pancerzem. Matka karmiąc dziecko uczuciami o „smaku” metalicznym - patrz: wspomniany mój wyżej artykuł - nakłada na dziecko zbroję, do ręki daje mu maczugę i mówi mu: walcz, wszystko musisz wywalczyć, nic ci się bez walki nie należy. Ta zbroja nie powoduje miękkiej tkanki tłuszczowej, ale taką nabitą, silną muskulaturę. Takie mięśnie - z uwagi na dużą gęstość - są ciężkie. Powiadają o takich ludziach, że u nich „siła” waży. W mojej terapii usuwam z pamięci płodu i oseska ten smak metaliczny, a w to miejsce wprowadzam uczucie miłości: jesteś kochany, o nic nie musisz walczyć, życie ci się będzie pięknie układało. I okazuje się, że tacy muskularni pacjenci - a raczej pacjentki, bo mężczyznom muskulatura się podoba – zaczynają szczupleć, nabierać wdzięku.

Płacząc, czy będąc płaczliwą, matka może nakarmić dziecko psychicznymi łzami. Łzy są słone. Sól trzyma wodę. Stąd pamięć psychicznych łez daje konkretne kilogramy. Usuwając pamięć płaczu matki osiągam podwójny skutek: zmieniam osobowość z płaczliwej na radosną i odchudzam.

W życiu - na poziomie biologicznym - im jest się większym, tym jest się silniejszym, bardziej bezpiecznym, ma się większą władzę. Wielki jest słoń. Dzisiejszy człowiek zdobywa władzę i terytorium za pomocą intelektu, a nie masy ciała.

Kiedyś moim pacjentem był 16-letni chłopiec, bardzo wysoki, o nadymanej klatce piersiowej, takiej jak czyni to żaba, która odstrasza przeciwnika - był to jego mechanizm obronny. A przy tym był on bardzo lękliwy. Jego koledzy szkolni - sięgający mu do pachy - gdy go wyczuli, znęcali się nad nim niemiłosiernie. Skoro wielkością nie mógł już odstraszać, to pozostało mu tylko płakać po kątach. A wystarczyłoby przecież, gdyby uwiesił się na swoim prześladowcy i przydusił go ciężarem ciała.

Są ludzie, którzy niosą przed sobą wielki brzuch. Jest on dla nich jak taran. Idąc chodnikiem spychają na boki idących z naprzeciwka. Tak też idą przez życie, taranując przeszkody, chcą dotrzeć do celu.

Bywają też takie kobiety, które odrzucają seksualność, a - na ich nieszczęście - są atrakcyjne i mają powodzenie. W związku z tym co mogą zrobić? Mogą się oszpecić, wrzucając na siebie odpowiednią ilość kilogramów. Oczywiste jest, że nie zdają one sobie sprawy z istoty swojej otyłości.


NIENAWIŚĆ DO SIEBIE, ZAWODY MIŁOSNE


Niektórzy są otyli tylko dlatego, że nienawidzą siebie. Ich organizmy wytworzyły nadmierną tkankę tłuszczową tylko po to, aby mogli uzasadnić tę swoją nienawiść i skierować ją „z siebie” na „tę swoją” otyłość.

Zawód w miłości też można przypłacić nadwagą. Miałem 20-letnią pacjentkę, która w ciągu dwóch lat przytyła 21 kg i tyła nadal. Powód? Gdy miała 18 lat, chłopak zażądał od niej dowodu miłości, odmówiła mu, a on ją porzucił. Stosując głodówki i ćwiczenia fizyczne, chudła 1 kg, a po zaprzestaniu odchudzania się, tyła dalej. Uważam, że tyłaby dotąd, aż organizm zrównoważyłby przebyty szok odpowiednią ilością tkanki tłuszczowej. Odreagowałem uraz i dziewczyna schudła o te 21 kg.

Znaczącą rolę w tyciu odgrywa stres, powstały również w wyniku tych głęboko w nas zalegających urazów. Stres mobilizuje organizm, najczęściej niestety niecelowo. Zgodnie z prawami natury - w sytuacji zagrożenia - powinniśmy podjąć walkę lub ucieczkę: aby to wykonać, przyjmujemy dodatkowe pożywienie. Stres pobudza więc ośrodek łaknienia w mózgu, tzn. zwiększa apetyt. A że zestresowani jesteśmy ciągle, więc podjadamy na okrągło. Często słyszymy, jak zestresowane panie mówią: zjadłabym coś słodkiego. One nie tylko podjadają, ale i walczą ze stresem, gdyż cukier przynajmniej w części go znosi. Niestety, też tuczy... .

W odchudzaniu - o jakim piszę - należy odróżnić wagę „psychiczną” od fizycznej. Pacjenci przecież często już sami się ograniczali w jedzeniu, stąd też mniej ważą, niż ważyliby, gdyby jedli do woli. Nieraz od nich słyszę, że jeszcze nic nie schudli, ale za to mogą najeść się do syta i nie tyją. To znaczy, że tych pacjentów odchudziłem już o ileś kilogramów „psychicznych”. Gdy przejdą ten próg, to już zaczyna spadać waga fizyczna.

Na pytanie moich pacjentów, czy mają stosować jakąś dietę, odpowiadam, że mogą jeść co chcą i ile chcą. Okazuje się, że gdy psychika staje się piękna, organizm wie ile ma jeść i co ma jeść, a także wie, że sylwetka ma być szczupła. Inaczej jest, gdy pani domu stosuje dietę, często ścisłą i nieustającą. Nie ma wtedy siły na nic, na radość, miłość, seks. To jej odchudzanie jest udręką dla rodziny, jest czynnikiem nerwicującym otoczenie.

STANISŁAW KWASIK


Załącznik nr 1

Swoją opowieść dedykuję osobom, które mają problem z nadwagą, otyłością, młodym dziewczynom, kobietom, jak również panom. W wieku szkolnym, jako młoda dziewczyna mając lat 18 - po wcześniejszych odchudzaniach - w krótkim czasie gwałtownie przybrałam na wadze, nie podobałam się sobie. Przy wzroście 164 cm ważyłam 70 kg, bardzo chciałam schudnąć, ale odchudzanie niewiele pomagało. Pamiętam jak przyjechałam do pana Stanisława Kwasika, na początku z niedowierzaniem chodziłam na terapię, ale ku mojej radości waga się obniżała, a ja piękniałam i byłam coraz szczuplejsza. Schudłam do 54 kg, tę wagę stałą mam do dziś, nie ma efektu "jojo", a mam już 35 lat, wyszłam za mąż i urodziłam dwoje dzieci. Pragnę podkreślić, że w ogóle nie zwracam uwagi na kalorie. Czuje się dobrze i mam nadzieję, że moja relacja pomoże i innym osobom z podobnym problemem. Chcę także podziękować panu Stanisławowi, że tak wspaniale ukształtował moją osobowość, iż nie muszę swoich problemów psychicznych rozwiązywać poprzez kilogramy, a stałam się po prostu dojrzała emocjonalnie.



Pozdrawiam

Elżbieta

 


 
29. Dziewczyna z zezem PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

UZDRAWIACZ”, marzec 2000 r.

DZIEWCZYNA Z ZEZEM


Przed kilkoma laty zgłosiła się do mnie osiemnastoletnia dziewczyna. Miała kilka poważniejszych chorób, ale najbardziej doskwierał jej zez. Na seanse przychodziła rzadko, raz na kilka tygodni, przez cały rok. Za to solidnie pisała tzw. afirmacje. W ten sposób wyrzuciła z siebie dodatkowo wiele istotnych problemów. Zapraszam do prześledzenia fragmentów reakcji na te afirmacje dotyczących zeza i zmian w wyglądzie twarzy. Interesujące jest nie tylko to, że dziewczyna inaczej zaczęła traktować swoją urodę, ale również i to, że ustąpiły jej te mankamenty.

(8.01.) Wkurza mnie to wszystko, nic mi w życiu się nie układa. Gdyby nie te oczy, byłabym śmielsza i bardziej otwarta. Idąc ulicą nie mam odwagi patrzeć prosto przed siebie, szczególnie gdy przechodzą obok mnie chłopcy. Jestem przestraszona, lękliwa i nerwowa.

(26.01.) Zazdroszczę dziewczynom, które mają ładne, proste oczy. One są szczęśliwe, a ja nie potrafię sobie poradzić z tym moim „zezowatym” kłopotem. jeśli z chłopcami kiedykolwiek coś mi nie wychodzi, wówczas myślę, że to przez te oczy. Nieraz koleżanki chcą mnie wyciągnąć na zabawę, a ja kombinuję różne wykręty, choć bardzo chciałabym pójść Najbardziej dręczy mnie myśl, gdy pójdę, to będę stać w kącie, bo który chłopiec chciałby się bawić z taką „zezowatą pięknością”. Byłam na weselu u kolegi. Jeden chłopiec nachylił się nad swoją dziewczyną - tak mi się wydaje - szepnął jej: „ona jest zezowata”. Usłyszał odpowiedź: „tak”. Strzeliło to we mnie jak piorun z jasnego nieba. Do końca nie miałam już humoru. Czułam, jak wszyscy chłopcy uważnie mi się przyglądali i podśmiewali ze mnie. Kiedyś koleżanka, chcąc mi dokuczyć, powiedziała, że jej chłopiec spytał ją, gdzie ja patrzę, na niego czy na nią, i zaczęła się śmiać. Nie mówiąc nic, z płaczem poszłam do domu. Później koleżanka ta przeprosiła mnie; wybaczyłam, ale w duszy pozostał żal.

(4.03.) Mój chłopiec powiedział mi kiedyś, że nasze chodzenie nie ma sensu. Zapytałam, dlaczego? Odpowiedział, że jego bratowa przygadała mu, że ja mam zeza i jak on może ze mną chodzić. Zatkało mnie. Spytałam go, czy będzie się żenił ze mną, czy z nią. Zaprzeczył, przepraszał, oświadczył, że jemu wszystko pasuje. Po policzkach popłynęły mi łzy. Uciekłam do domu krzycząc: „Tak, masz rację, nie chodź ze mną, bo ludzie będą mówić, że twoja dziewczyna ma zeza”.

(14.03.) Z tymi oczami wszystko zaczęło się w pierwszych klasach szkoły podstawowej. Jeździłam wtedy to Zamościa do ortodonty, gdyż miałam krzywe zęby. Tam mojemu ojcu powiedzieli, że ja mam zeza. Odtąd jeździłam i do ortodonty, i do okulisty. Długo się nie najeździłam, gdyż źle znosiłam podróże.

(20.03.) Wydaje mi się, że już coś zmieniło się z moimi oczami. są już takie dni, kiedy o zezie w ogóle nie pamiętam. Jestem jednak niecierpliwa. Ciągle ta niepewność i lęk. Nie mogę doczekać się chwili, kiedy stanę przed lustrem i zobaczę proste, ładne, duże oczy. Chciałabym, aby moje nowe oczy były radosne i śmiejące się. To dodaje dziewczynie dużo uroku.

(27. 03.) Muszę przyznać, że po tych seansach u Pana zmieniłam się. Nie wiem, czy brzuch ma coś z tym wspólnego, ale zmniejszył się. Zęby stały się równiejsze, jakby zmniejszyła się ich objętość. Buzia stała się pełniejsza. O dziwo! Cera na policzkach, do tej pory blada, teraz się zaróżowiła. Oczy też się zmieniły. Zawsze miałam je podkrążone. Owszem, teraz też mam, ale widzę, że sińce pod oczami zaczynają znikać. Poza tym obudowa oczu jest luźniejsza, nie taka ściśnięta.

(11.04.) Oczy, cóż można o nich powiedzieć. Po prostu zmieniły się, są ładniejsze, większe, gdy mrugam to są lżejsze. Choć ciągle jeszcze widzę w nich lekkiego zeza. Zawsze miałam podkrążone oczy. wyglądałam przez to na ciągle zmęczoną. Te ciemne kręgi zmniejszyły się i skóra pod oczami wyrównała się z policzkami. Zmieniła się obudowa ust. Szczęki jakby cofnęły się. Skóra wokół ust, podobnie jak oczu, wyrównała się ze skórą policzków. Staje się ładniejsza, cieszę się z tego. Mój kompleks na punkcie oczu zaczął się w szkole średniej. Dwóch chłopców śmiało się ze mnie: „zezak, zezak”, choć wtedy puściłam to między uszami. Nawet nie umiałam dostrzec tego zeza. Jeszcze w podstawówce pochwaliłam się mojemu koledze: „zobacz, ja mam zeza”, on odparł: „ano, masz trochę”, ale podobnie jak i ja, nie przywiązywał do tego wagi. Dla mnie nie był to wtedy kompleks i nie uważałam tego za coś niezwykłego czy wstydliwego. Kilkakrotnie przepisywano mi okulary, ale ich nie nosiłam. W podstawówce byłam lubiana przez kolegów. wśród dziewczyn zajmowałam najważniejsze miejsce, tryskałam humorem. Adorował mnie najładniejszy chłopak z klasy, koleżanki zazdrościły mi, czułam się wtedy kimś ważnym. W szkole średniej nie miałam już powodzenia. Wtedy doszłam do wniosku, że to przez ten mój zez. Chłopcy przecież wolą mieć ładne dziewczyny, a nie z zezem. I zaczęłam to mocno przeżywać.

(23.04.) Oczy zmieniły się, to wiem na pewno. Może nie tyle same gałki, bo ciągle do siebie są jeszcze zbliżone, ale ich obudowa jest mniej ściągnięta. Oczy przez to są większe i w ogóle cała twarz się zmieniła. Usta stały się większe. Brwi podniosły się lekko do góry. Ja po prostu wstydzę się, że te oczy są trochę krzywe. Właściwie to tak bardzo tego nie widać, ale gdy ktoś przyjrzy się lepiej, a chłopcy lubią patrzeć dziewczynom w oczy długo i namiętnie.

(15.08.) Co mogę stwierdzić po tych seansach u Pana. Otóż, problem oczu stał mi się jakby obcy, daleki, lecz mimo wszystko jeszcze jest. Zmieniła się właściwie cała moja twarz. Niedawno zrobiłam sobie zdjęcie. Gdy porównałam je ze zdjęciem sprzed półtora roku, to pomyślałam, że wypiękniałam. Dobrze przyglądałam się tym zdjęciom. Doszłam do wniosku, że na tym starszym moja twarz jest taka ściśnięta. Pan to zaraz powie, że było w niej dużo napięcia, które teraz pewnie ustąpiło, i w sumie dobrze Pan powie. Moja buzia stała się pogodniejsza, milsza. Oczy jakby się trochę oddaliły. Ponadto zeszczuplałam. Niekiedy mam już odwagę, nie spuszczając wzroku patrzeć prosto przed siebie.

Moja pacjentka odwiedziła mnie w gabinecie po kilku miesiącach od zakończenia terapii. Jeszcze w drzwiach usłyszałem: Miał pan rację mówiąc, że wyrównają mi się zęby. Nie wierzyłam, no bo jak ja mogłam w coś takiego uwierzyć. I ujrzałem piękny uśmiech szczęśliwej dziewczyny. Po chwili stanęła przed lustrem, przyglądała się przez chwilę i stwierdziła, że zeza już właściwie nie może się dopatrzeć.

STANISŁAW KWASIK

 
28. Uzdrawianie mistyczne – usprawnić umysł PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

UZDRAWIACZ”, luty 2000 r.


UZDRAWIANIE MISTYCZNE

- USPRAWNIĆ UMYSŁ

 


W czasie moich seansów uzdrowicielskich umysł jawi się jako kula energetyczna. Jest to umiejscowiona w głowie określona struktura. Gdy chcę pracować nad umysłem, mówię pacjentowi: zobacz go przed oczyma i opisz. Okazuje się, że umysł może być: duży, średni, mały; świetlisty, jasny, szary, czarny; elastyczny, sztywny, twardy, w skorupie; z rysami, popękany, z wbitymi gwoździami i klinami. Wewnątrz umysłu może być świetlistość, jasność, ale i szarość, czerń; mogą być szczeliny, wolne przestrzenie, kamienie, labirynty. Wielcy mistrzowie duchowi mają - niczym nie ograniczone - umysły ogromne.

Tak widzą medialni pacjenci. Oczywiście te wszystkie gwoździe, luki, popękania, sztywności to symbole konkretnych cech umysłu. Gdy pytam: co dana wolna przestrzeń oznacza, słyszę o jakimś braku w osobowości. Jak wypełnię tę lukę stałą energią - mistyczną plazmą - i zapiszę ją określoną informacją, to dany defekt znika. Wbity klin oznacza jakiś wielki problem, zdecydowanie większy od wbitego gwoździa. Labirynt to zagubienie. Symbole te nie zawsze udaje się odczytać, gdyż określona wiedza jest przed danym pacjentem ukryta. Nic wtedy złego się nie dzieje, po prostu wyrzucam z umysłu te grudy, wyrywam kliny i jest dobrze. Podałem tu tylko te ważniejsze symbole, gdyż ujawnia ich się bardzo dużo i nie sposób je w krótkim artykule opisać.

Pracując nad umysłem ujawniam również obrazy rzeczywiste, np. groźny pies - co może oznaczać lęk przed psem. Obrazy te mogą być statyczne, może też wyświetlać się jakiś film. Wówczas prędzej wiadomo o co chodzi.

Umysł powinien być wielki, świetlisty, elastyczny, w swym wnętrzu o jednorodnej, bardzo wysoko wibrującej strukturze energetycznej. Odpowiednie tu będą pojęcia: przebudzenie, oświecenie, olśnienie. Taki umysł potrafi odróżnić dobro od zła, prawdę od fałszu, piękno od brzydoty. Umysłu - z jego podświadomością - nie można rozpatrywać w oderwaniu od duszy i ciała. Te trzy jednostki silnie na siebie wzajemnie oddziaływają.

W UMYŚLE ZACHODZĄ ZMIANY

Na stan umysłu wpływa - od poczęcia zaczynając - całe życie, również geny. To co piszę w moich artykułach, to wszystko ma tu odpowiednie zastosowanie. Gdy nasycam pacjenta energiami miłości, radości, szczęścia, to w umyśle zachodzą od razu zmiany, wypełniają się jakieś luki, i to bez względu na to, czy jest on medialny, czy nie; czy potrafi to odczuć lub zobaczyć. Każda ukazana grudka w umyśle to jakiś kompleks, lęk, jakieś urazowe przeżycie, zły uczynek czy zła cecha charakteru.

Mówiąc o umyśle wielkim, oświeconym, charyzmatycznym, to raczej wskazuję drogę, niż składam ofertę wypracowania takiego stanu w ciągu kilku spotkań. Jest to piękna, a zarazem długa praca, choć nieraz tylko trącę, a uczniowie - bo im poświęcam dalszą część artykułu - zaczynają ze szkoły przynosić bardzo dobre oceny.

UZUPEŁNIAM UMYSŁ WIEDZĄ

Na poziomie mistycznym jest wiedza z wszystkich dziedzin aktywności ludzkiej, a także wszelkie talenty, jakimi ludzie są obdarzeni. Przekazując uczniowi do jego umysłu daną wiedzę, np.: zakres programu matematyki z jakiejś szkoły, sprawiam, że otrzymuje on 20 - 40 procent tego materiału. Później ucząc się ma odczucie, że już gdzieś się z tą informacją spotkał. Wówczas on sobie tę wiedzę tylko przypomina, rozszerza, pogłębia. Nie ma w nim na wykładzie lęku, że jej sobie nie przyswoi, bo ona jest już w nim. To samo dotyczy talentów czy uzdolnień. Pracowałem ostatnio nad talentem pianistycznym ze studentką akademii muzycznej. Po pewnym czasie poinformowała mnie, że zdecydowanie teraz lepiej gra.

Praca z uczniami - a więc z ludźmi młodymi - przynosi szybsze efekty, niż z dorosłymi, gdyż wprawdzie ich umysły mogą być poplątane, to jednak są jeszcze elastyczne. Mówiąc o tej grupie pacjentów, należałoby przepracować takie zagadnienia jak: bunt, myśli samobójcze, przestępstwa, narkotyki, papierosy, alkohol, ucieczki z domu i w chorobę, kompleksy, lęki, nerwice, jadłowstręt, wegetarianizm - który traktuję raczej jako zracjonalizowaną autoagresję, modne ostatnio sekty, trudności w nauce - fobię szkolną. Młody człowiek przechodzi bardzo burzliwy okres dojrzewania. I trzeba mu pomóc - choćby w taki sposób, jaki proponuję, a nie zaostrzać sankcji w kodeksie karnym.

Przed kilkoma laty opublikowałem w lokalnej gazecie artykuł pt. „Szkoła bez repetentów”. Zaproponowałem przeprowadzenie naukowego eksperymentu z jakąś klasą szkolną, gdzie najgorszych uczniów, również pod względem zachowania, przesunąłbym przynajmniej do grupy średniej. W takiej klasie, gdzie nie byłoby złych uczniów, można byłoby mówić o odpowiednio wyższym poziomie nauczania. Na mój artykuł nie otrzymałem jakiejkolwiek propozycji ze strony instytucji szkolnych.

KURACJA UCZENNICY Z II KLASY LO

Uczniowie, którzy korzystają z mojej pomocy - to oprócz uporządkowania im osobowości - otrzymują w szkole bardzo dobre oceny. Nie muszą już korzystać z korepetycji, które mają tę wartość ujemną, że utwierdzają ich w przekonaniu, że są mało zdolni i muszą otrzymywać pomoc. Na potwierdzenie przytaczam relację uczennicy drugiej klasy LO: Od dłuższego czasu myślę o śmierci. Zastanawiam się, jakie doznania towarzyszą umieraniu. Męczą mnie te myśli i ciągłe zmiany nastroju. Boję się depresji. Jestem bardzo nerwowa. Nie mogę się rozluźnić, skupić, skoncentrować. Wyłączam się z życia. Tak samo jest w szkole. Całkowity brak jakiegokolwiek zainteresowania. Boję się przedmiotów ścisłych. Już nawet nie słucham, co dzieje się na lekcjach, bo z góry zakładam, że i tak nic nie zrozumiem. Kiedy dostaję jedynkę, to chcę umrzeć. Uważam, że jestem za tępa, i że nic w życiu nie zdobędę.

PO TRZECIM SEANSIE: W szkole wcale się nie nudziłam, wszystkie przedmioty wydają mi się ciekawe i do profesorów nie mam już uprzedzeń, tak jak to było jeszcze dwa tygodnie temu. Co do fizyki, to uważam, że jest to jeden z najłatwiejszych przedmiotów. Obecnie wystarczy mi, że posłucham wykładu na lekcji i już wszystko rozumiem, nawet nie muszę uczyć się w domu. I pomyśleć, że kiedyś chodziłam na korepetycje przed każdą lekcją fizyki, a teraz - od podjęcia terapii u Pana - nie byłam ani razu. A chemię to chyba będę zdawała na maturze, bo nie ma prostszego przedmiotu. Z ojcem to może układa mi się nawet lepiej niż z mamą. Teraz, kiedy ja jestem w porządku do ojca, to i on jest dla mnie dobry. Od czterech lat leczę serce. Miałam już robione wszystkie możliwe badania. Nic one nie wykazały, a serce bolało mnie prawie codziennie. Od dwóch tygodni ani razu nawet nie zakłuło. I tak mi równo bije jak nigdy. Na terapii czułam, jak ten cały ból mi z serca wyszedł. Po prostu, jakby ktoś zrobił otwór, a ten ból tamtędy wyleciał.

PO CZWARTYM SEANSIE: W moim życiu jest coraz lepiej. W szkole jest już zupełnie dobrze. Zaczynam się nudzić na przedmiotach ścisłych, bo zadania są takie proste. Było nawet ostatnio takie zdarzenie na fizyce. Klasa przerabiała zadanie na lekcji. Dziwiło mnie, że nikt z uczniów nie potrafi go rozwiązać. Najlepsi wstawali i mówili, że nie rozumieją. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom, bo to ja kiedyś nic nie umiałam. Nauczycielka, gdy zobaczyła, że ja rozwiązałam zadanie, a nikt z klasy jeszcze nie, dostała szoku.

UCZNIOWIE OTAMOWANI

Uczniowie często są oblokowani czy inaczej - otamowani, a to z reguły za sprawą nauczycieli, którzy mobilizując ich do nauki, straszą trudnością programu. Jeśli jest on trudny, to i tak go nie zrozumieją, a jeżeli tak, to po co się uczyć. I siedzi później taki uczeń w szkole lub w domu nad książką i tylko czas marnuje, bo mu nic do głowy nie wchodzi. I już mamy konflikt: zdenerwowani rodzice ponaglają - ucz się, a młodemu przychodzi do głowy wszystko - włącznie z myślami samobójczymi - tylko nie nauka. Gdy odreaguję takiego ucznia, ustawię go agresywnie na chłonięcie lekcji w szkole, to mu w zasadzie wystarczy. W domu nie musi się już prawie uczyć i ma bardzo dobre oceny. Wszyscy są z niego zadowoleni, a on się już nie buntuje, no bo po co.

Oto przykład mocno spanikowanej ubiegłorocznej maturzystki:

Było już ze mną źle. Zamknięta w sobie, odizolowana od ludzi, popłakująca w cichym kąciku do swojej poduchy. Byłam bardzo nieszczęśliwa. O terapii u pana Kwasika zadecydowało niezdanie próbnej matury, co załamało mnie do reszty. Całkowicie straciłam wiarę w swoje możliwości. Brzydziłam się sobą, swoim wyglądem, nie mogłam patrzeć w lustro. Czułam ogromny żal do świata, że choruję - od dziecka - na nerczycę, że mam zwyrodnienie biodra, kłopoty z miesiączką. Zadawałam sobie pytanie: dlaczego to właśnie ja?

Podczas pierwszej wizyty poczułam coś dziwnego. Najpierw taki przygniatający płaszcz, potem mrowienie i jakby moje ciało wypełniło się dziwną tajemnicą. Poczułam również, jak wydłużają się moje nogi, jakbym rosła w przyspieszonym tempie. Pan Kwasik powiedział, że teraz będzie do mojego umysłu spływać - z wymiaru mistycznego - wiedza z przedmiotów maturalnych. Tak też się stało. Widziałam mrugający mi przed oczyma ten szkolny materiał. Czułam, jak wnika w moją głowę, że jest taki łatwy.

Po seansie czułam się odmieniona. Mogłam stanąć prosto, podnieść głowę, uśmiechnąć się. Byłam przepełniona radością, optymizmem, szczęściem. Miałam poczucie, że na ulicy każdy zwraca na mnie uwagę. Przez następne dni byłam pogodna, uśmiechnięta, chciało mi się zadbać o wygląd. Każdy powtarzał mi, że zmieniłam się, że ładnie wyglądam. W rozmowie z ludźmi mogłam w końcu mówić prawdę, nie bałam się otworzyć ust. W szkole nauka wydała mi się łatwiejsza.

Po drugim seansie zauważyłam zmianę na szyi. Gdy byłam cofnięta pamięcią do łona matki, pan Kwasik skierował strumień energii na moją szyję. Zniknęło z niej zgrubienie, które odczuwałam przy dotyku. Teraz, gdy siedzę nad książka mam światły umysł, łatwiej wnika we mnie wiedza.

Kolejny seans. Zobaczyłam siebie w łonie matki. Bałam się urodzić. Usiłowałam zwinąć się w kłębuszek i schować w kąciku. Zaczęłam się dusić, nie mogłam oddychać. I wtedy zobaczyłam swój poród. Jakiś intruz wyciągnął mnie siłą z legowiska. Od mamy wiem, że urodziłam się poprzez cesarskie cięcie. Otrzymałam od pana Kwasika dużą dawkę energii, która uwolniła mnie od pamięci szoku okołoporodowego. Stałam się spokojna, odważna, chciałam żyć. Powtórzyliśmy poród. Teraz sama domagałam się narodzin, i... urodziłam się, ale już normalnie. Widziałam siebie jak rosnę.

Podczas kolejnego seansu ponownie doświadczałam swojego porodu. Odbył się on już normalnie, bez jakichkolwiek problemów. Lecz, gdy miało dojść do odcięcia pępowiny, poczułam strach. Całe moje ciało drżało, dopiero po otrzymaniu energii - i to po jakimś czasie - mogłam rozluźnić mięśnie, które były bardzo spięte.

Można przyjąć, że przeżycia z łona matki zahamowały moją pacjentkę przed narodzinami, stąd cesarka oraz lęk przed odpępnieniem, i tym fizycznym, i tym psychicznym. Widzimy silny lęk nie tylko przed porodem, ale i przed życiem. Należało więc uwolnić ją od tego lęku. W kwietniu nie zdała ona próbnej matury, a w maju - na właściwej - okazała się prymuską. Chemię zdała na szóstkę i została przyjęta na studia wyższe - na biotechnologię bez egzaminu. Znajoma, która jej mnie poleciła, stwierdziła, że to są dwie różne dziewczyny: tamta zalękniona i ta przebojowa.

Bywa i tak, że osoba potrzebująca nie chce lub nie może przyjąć pomocy. Przyczyn może być wiele: bunt, uważanie siebie za dobrego czy zdrowego, niewiara w taką terapię, niechęć do zmiany, niedorozwój umysłowy, bycie małym dzieckiem lub obłożnie chorym. I tu jest miejsce do pracy z medium. Z powodzeniem tę rolę może spełnić matka, oczywiście o ile jest medialna.

STANISŁAW KWASIK

 
27. List otwarty Stanisława Kwasika do profesora Zbigniewa Wronkowskiego – Centrum Onkologii w Warszawie PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

UZDRAWIACZ” grudzień 1999 r.


LIST OTWARTY STANISŁAWA KWASIKA

DO PROFESORA ZBIGNIEWA WRONKOWSKIEGO

CENTRUM ONKOLOGII W WARSZAWIE


Miałem możność obejrzeć pierwszą i trzecią audycję w telewizji pt. „Nocne rozmowy”. Sam jestem uzdrowicielem; prowadzę w Zamościu - już dziesiąty rok - gabinet, który nazwałem Szkołą Rozwoju Duchowego. Nazwa gabinetu mnie określa, zaliczam się do grupy uzdrowicieli duchowych. Posiadam wykształcenie wyższe, ukończyłem też podyplomowe studia pedagogiczne oraz filozoficzno - religioznawcze. Przed założeniem gabinetu 10 lat interesowałem się parapsychologią.

Uzdrawianie duchowe to jakby połączenie duchownego z psychoterapeutą, to sięgnięcie do mistyki. Dla mnie istnieje Bóg, dusza, umysł i ciało. W czasie spotkania ze mną uczeń, czy jak kto woli - pacjent, leży na leżance i będąc w stanie medytacji (relaksacji), analizuje całą swoją głębię: duszy, umysłu, ciała. Uwalnia się od wszystkiego co negatywne, odreagowuje wszystkie ujawnione urazy i przeprogramowuje je na treści pozytywne. Cały czas oddziałuję energią mistyczną. Nie bioenergią, nie jestem bioenergoterapeutą. Przyjmuję moich podopiecznych pojedynczo; seans trwa godzinę albo dwie. W czasie takiego spotkania dowiaduję się bardzo ciekawych rzeczy, również o lekarzach. Większość moich podopiecznych posiada wyższe wykształcenie, są też lekarzami, farmaceutami, pielęgniarkami. Zapewniam Pana, że śmiechu z mojej pracy nie ma. Tak wygląda - moje dłuższe przedstawienie się.

Te programy w telewizji miały swój sens, pokazały one również profesorów medycyny, prawa i filozofii zadających ciosy poniżej pasa. Czymże jest nazwanie swoich przeciwników w dyskusji publicznie złodziejami, oszustami i zamawiaczami paskuda?! Dziwię się bardzo, że obrażeni po prostu nie wyszli ze studia i chcieli dalej rozmawiać.

Z zapowiedzi wynikało, że audycje te mają dotyczyć uzdrawiania niekonwencjonalnego w ogóle, a wyszło na to, że poświęcone były w zasadzie uzdrawianiom z nowotworów. Chodzi o to, że chorzy na raka to niewielki procent zgłaszających się o pomoc do uzdrowicieli. Z audycji wynikło zaś, że uzdrowiciele zajmują się przede wszystkim tą grupą chorych. Rozumiem, jest Pan onkologiem. Uważam jednak, że proporcje powinny być zachowane. Ta uwaga dotyczy prowadzącego.


BIAŁA KSIĘGA


Posiadacie Państwo Białą Księgę. W moim odbiorze nabrała ona charakteru zaklęcia: żaden uzdrowiciel nie uzdrowił nikogo z raka, bo nie jest to odnotowane w tej Księdze! Jest taki dr psychologii Samson, który często występuje w telewizji i gasi swoich adwersarzy - pragnących wnieść coś nowego - takim zaklęciem: nie należy tworzyć bytów ponad potrzebę. A co jest tą potrzebą? Kto i co wyznacza zakres potrzeb.

Biała Księga jest w dyspozycji Państwa. W związku z tym mam prawo sądzić, że każdy onkolog, który posiadłby informację, że jakiś uzdrowiciel - bez udziału lekarza - uzdrowił kogoś z raka, to dopilnowałby, aby ten fakt został odnotowany w Księdze. Otóż z przykrością muszę Pana powiadomić, że tak nie jest.


RAK PIERSI


Przed dwoma laty zgłosiła się do mnie Józefa D. - chora na raka piersi (dokumentacja w załączeniu). Była już po biopsji i wyznaczono termin amputacji piersi. Zapewne nie był to jakiś niezłośliwy guz, bo po cóż miano amputować pierś? Według oświadczenia chorej: nie przyjmowała ona jakichkolwiek leków! Rozpoczął się dwugodzinny seans. Okazała się pacjentką bardzo podatną na moją metodę. I teraz: na początku seansu guz był, na koniec seansu: guza już nie było! W czasie odreagowywania urazów i operowania przeze mnie energią mistyczną (nie bioenergią) guz reagował. I czy w to Pan uwierzy, czy nie, nie ma to tu znaczenia. Fakt jest faktem. Następnego dnia pacjentka przyszła na drugi seans i mówi, że całą noc nie spała, bo ... szukała guza. Pyta mnie, czy ma iść do szpitala na tę amputację piersi. Odpowiedziałem, że tak, gdyż ja nie mieszam się do leczenia lekarskiego, a jeśli guza nie ma, to nikt jej piersi nie odejmie. Zgłosiła się więc do szpitala, guza nie było, za to była wielka awantura: gdzie się podział guz? Manko w guzach? Chora napisała do mnie: Patrzono na mnie jak na nienormalnego człowieka. Nic nie powiedziałam o Panu, bo się wydawało, że jeszcze pogorszę sytuację... Napisałem więc list do zastępcy ordynatora i uprzejmie poinformowałem, gdzie się podział guz. Zapytałem też, dlaczego pacjenci boją się powiedzieć lekarzowi, że uzdrowił ich uzdrowiciel i dlaczego w szpitalu nie zapanowała wielka radość z racji odzyskania przez pacjentkę zdrowia? Odpowiedzi nie uzyskałem, nawet się jej nie spodziewałem. Po dwóch latach otrzymałem od pacjentki list, która poinformowała mnie, że czuje się dobrze i jest zdrowa. Pan profesor powiedział w telewizji, że jeśli jakiś uzdrowiciel prześle informację, że uzdrowił chorego z raka, to Państwo, mając dostęp do dokumentacji, sami tę informację zweryfikujecie. Myślę więc, że spełniłem kryteria wpisu do Białej Księgi, i że Pan profesor wystąpi w najbliższym programie „Nocne rozmowy” i pokaże tę Księgę z odpowiednim wpisem. Jeśli Pan tego nie uczyni, to za każdym razem, gdy jakiś lekarz będzie w telewizji opowiadał o dziewictwie Księgi, ja się będę do niego uśmiechał. Co więcej mogę zrobić?

Nie wierzę w dobrą wolę lekarzy jako całości co do współpracy z uzdrowicielami, nawet gdyby byli przekonani, że oni znacząco pomagają. Jest niewielka grupa lekarzy, którzy nawet potrafią podpowiedzieć choremu, żeby się udał do uzdrowiciela, bo medycyna już nic nie może. Nie chodzi mi tu, że uzdrowiciel jest ponad lekarzem, ale o szukanie ostatniej deski ratunku. Zgłosiła się do mnie jedna z pielęgniarek - za radą lekarki (jednak nie zdradziła jej nazwiska) - gdyż jej kilkunastoletnia córka miała bez przerwy gorączkę do 40 stopni. Leżała w klinice - bez rezultatu. Żadne leki nie działały, a lekarze nie wiedzieli o co chodzi. Wystarczył mi jeden jednogodzinny seans. Gorączka spadła natychmiast i nie powróciła. No, ale tu chodziło o córkę pielęgniarki, a nie o zwykłego pacjenta. Owszem, lekarze zrobią wszystko, żeby pomóc choremu, ale pod warunkiem, że to oni pomogą. Jeśli zrobi to uzdrowiciel, a to już jest ujma na honorze.

Inny przykład: Kobieta ma wyjątkowo przykry odór stóp. Leczyła się u wszystkich możliwych specjalistów. Bez rezultatu. Zostawiła mi zdjęcie. Przy pomocy medium rozszyfrowałem istotę problemu. Była to reakcja obronna skunksa, przy pomocy nieprzyjemnej woni trzymała potencjalnych przeciwników na dystans. Po skasowaniu przy pomocy medium tej reakcji, za tydzień, w czasie kolejnej wizyty, nogi już nie wydzielały przykrego zapachu. Jeszcze inny przykład: trzydziestokilkuletnia kobieta chora na chorobę Reynalda. Takie białe skarpetki i rękawiczki, i w perspektywie kończyny do amputacji. Była pod stałą opieką lekarza. Medycznie rzecz ujmując nie miała żadnych szans. Gdy położyła się na leżance, to ja nie widziałem choroby Reynalda, tylko... zablokowaną agresję. Pytam się jej, kogo by biła rękoma, kogo by kopała? A ona mówi: sąsiadów. Była ze wsi - więc jak Kargul z Pawlakiem - trzy seanse po tej mojej leżance kopała i biła rękoma. I te rękawiczki, i skarpetki... zniknęły. Mówię jej, żeby poszła do lekarza, aby stwierdził, że jest zdrowa, a ona na to: a co ja jestem głupia, ja nie widzę, że jestem zdrowa. Więcej jej nie widziałem. Zapewne, gdyby nastąpił nawrót choroby, to by się do mnie zgłosiła.

Mógłbym tak pisać i pisać, ale jak dotąd, co to kogo z lekarzy obchodzi. Z oszustem i złodziejem żaden lekarz oficjalnie nie będzie rozmawiał, choćby dlatego, że straci prawo wykonywania zawodu. Nie mam żadnych złudzeń. Jestem szkodnik i koniec. Każdy uzdrowiony przeze mnie pacjent to utrata dochodu jakiegoś lekarza. Ta pacjentka z chorobą Reynalda chodziła co miesiąc prywatnie do lekarza, on pobierał krew, badał ją, przepisywał leki. To była droga wizyta. I ja mu skasowałem pacjentkę na całe życie. Zachowałem się jak pies ogrodnika: sam niewiele zarobiłem, a drugiemu nie dałem. Lekarze przecież żyją z chorych, a nie ze zdrowych. Lekarzom trzeba płacić od zdrowych, to wtedy nie będzie problemu z uzdrowicielami: będą oni mile widziani.

Usłyszałem w czasie trzeciej audycji telewizyjnej, że uzdrowiciele są złodziejami, ponieważ kradną wyniki lekarzom. A to złodziejstwo w drugą stronę nie chodzi? Mam na to wiele przykładów.


STAN WYŻSZEJ KONIECZNOŚCI


Jak napisałem na wstępie listu, mnie interesuje duchowość, mistyka. Ale przychodzą do mnie przede wszystkim chorzy; część z nich po wyzdrowieniu staje się uczniami. Powiadacie Państwo, że uzdrowiciele działają bez podstawy prawnej. No tak, ale kto opracowywał prawo? Kto się tu pytał uzdrowicieli?

Jest to dyktat silniejszego. Jest jednak pewna podstawa prawna: stan wyższej konieczności. Jeśli lekarz mówi choremu, że jest nieuleczalnie chory - to dobro chorego jest wartością wyższej rangi, niż duma, prestiż czy dochód lekarzy. Mało tego, jeśli uzdrowiciel jest w stanie uzdrowić chorego, to ma on prawny obowiązek to uczynić! Gdyby mi udowodniono, że mogłem uratować, a tego nie zrobiłem, to poszedłbym do więzienia. Są to oczywiście rozważania akademickie, ale jednak. I żeby nie być gołosłownym: W grudniu 1998 r. zgłosił się do mnie Bogusław Sz. z wyrokiem śmierci wydanym przez Pańską Firmę - Centrum Onkologii - Instytut w Warszawie. Rak nerek. W 1993 r. usunęliście Państwo jedną nerkę, w 1995 - częściowo drugą. Przerzuty do płuc. Odmówiliście Państwo mu dalszej pomocy. Lekarz powiedział, że będzie żył może dwa tygodnie, a może dwa miesiące. Na pocieszenie dodał, że może kilkanaście lat, w co sam nie wierzył. Dokumentacja w załączeniu. Minęło 8 miesięcy, chory żyje nawet nieźle, skoro trzy tygodnie temu wrócił z długich wczasów nad morzem. W każdym bądź razie już o pół roku życie mu przedłużyłem. (W chwili drukowania tekstu mija rok - przyp. redakcji.) Państwo zarzucacie nam brak przygotowania zawodowego, a ja Wam - w tym konkretnym przypadku - błąd w sztuce! Pacjent ten - jako chłopiec - był bity przez matkę furiatkę, m.in. po nerkach haczykiem do pieca. I te nerki miał odbite; prawdopodobnie stąd powstał ten rak. Należało więc zacząć od odreagowania urazu i być może pacjent ten miałby dzisiaj obydwie nerki zdrowe. A tak, wykonuję za Was podstawową robotę i słyszę, że kradnę Wam wyniki. Obecnie tego pacjenta prowadzi lekarz rodzinny, zapewniając mu raczej opiekę paliatywną, niż właściwe leczenie onkologiczne. Czy w tym przypadku, jeśli wyprowadzę tego chorego z raka, będziecie mieli Państwo odwagę powiedzieć, że to nie ja go uzdrowiłem, tylko Wy, bo go wcześniej leczyliście? I czy to osiągnięcie nie powinno być odnotowane w Białej Księdze?


STUDIA DLA UZDROWICIELI


Działalność uzdrowicieli jest faktem. Ruch ten się rozszerza. Nie zniszczyła go nawet Święta Inkwizycja. Powołanie do uzdrawiania przychodzi w wieku średnim. Za późno już na studia lekarskie, które i tak idą innym torem, odrzucając parapsychologię. Czy jednak nie można utworzyć podyplomowych czy licencjackich studiów zaocznych na akademiach medycznych, dających podstawy wiedzy medycznej, prawo do praktykowania pod nadzorem lekarza i tytuł jakiegoś terapeuty? Taki uzdrowiciel byłby dla lekarza „zjadalny”. A tak lekarz sobie, uzdrowiciel sobie - równocześnie prowadzą pacjenta, ze szkodą dla niego i podrywają sobie autorytet. Zawsze proszę pacjentów, aby o tym powiadomili lekarza. Pacjenci boją się powiedzieć lekarzowi o mojej terapii, gdyż zdarza się, że lekarze pukają się w czoło, krzyczą na nich, obrażają uzdrowicieli itd. Nie jest to sprawa nieistotna. Jeśli uzdrowiciel nie jest skuteczny, to nic się nie dzieje. Ale jeśli jest, to zaordynowane leki stają się za silne. Jedna z moich pacjentek, chora psychicznie (zespół lękowo-depresyjny sytuacyjny), mówi mi, że zasypia na ulicy, to ja jej, żeby poszła do lekarza, aby dopasował leki do aktualnego stanu zdrowia, a on mnie przez nią powyzywał, powiedział, że miał ją w szpitalu i ustalił sobie dawkowanie na pięć lat. Musiałem podziękować pacjentce za dalszą terapię u mnie, gdyż mogłaby faktycznie usnąć na ulicy. A ja po prostu odreagowywałem urazy związane z ojcem alkoholikiem i byłym mężem alkoholikiem. Myślę tak z perspektywy, że ta terapia u mnie mogłaby być wystarczająca. Co warta jest terapia psychiatryczna bez odreagowania takich ciężkich urazów? Ot, pacjent na całe życie i tyle.

Chorzy zgłaszają się do uzdrowicieli nie tylko dlatego, że myślą magicznie - a nawet jeśli, to mają do tego prawo. Przedstawię Panu przypadek Zofii B. (dokumentacja w załączeniu), która w związku z wcześniejszą operacją doznała ciężkiego urazu psychicznego i - o mały włos - nie pożegnałaby się z życiem. Otóż, przeszła ona operację wycięcia pęcherzyka żółciowego metodą laparoskopii. Lekarz zostawił zaklipsowany przewód żółciowy, poza tym pozostały w przewodach żółciowych kamyki oraz „błotko”. To spowodowało ciężką żółtaczkę. Przewód żółciowy uległ uszkodzeniu i zrośnięciu. Żeby go odtworzyć, brano tkankę z jelita. Chora pojechała do sanatorium, tam nastąpiło gwałtowne pogorszenie stanu zdrowia, operację usunięcia klipsów wykonano w miejscowym szpitalu; było z nią bardzo źle, przewieziono ją do kliniki w Krakowie, gdzie już musiano walczyć o jej życie. I teraz, powinna poddać się usunięciu narządów rodnych - lekarz bardzo nalega, a ona mówi: nie. Lęk bywa bardzo silny i z natury swej jest irracjonalny. Za skierowaniem... księdza, znalazła się u mnie. Moja terapia okazała się skuteczna, nie trzeba było okaleczać fizycznie chorej, wystarczyło odreagować urazy psychiczne związane z mężem alkoholikiem (partner seksualny), które to ona zmaterializowała pod postacią mięśniaków i cyst.

Tu rodzi się kardynalne pytanie: czy odreagowanie w jakimkolwiek raku urazów psychicznych, odblokowanie organizmu, nie zmniejsza stopnia jego złośliwości, aż do ustąpienia tej choroby całkowicie? I czy wejście takowe uzdrowiciela nie zwiększa ilości takich przypadków, gdzie to i operacja się udała, i pacjent przeżył?

Szanowny Panie Profesorze! Jeśli doczytał Pan ten mój długi list do końca, to - po prostu - dziękuję. Jeśli w następnym programie telewizyjnym będzie Pan choć trochę mniej pewny swoich racji, to oznaczać będzie, że swój cel osiągnąłem. Na więcej nie liczę.


Z wyrazami szacunku

STANISŁAW KWASIK


DOPISEK: - Na ten mój list prof. Zbigniew Wronkowski nie udzielił mi odpowiedzi. W czerwcu roku następnego, w TVP – program II, w audycji „Raport”, powiedział, że Biała Księga nie jest już białą, ale pożółkłą – ze starości, oraz że żaden uzdrowiciel na jego apel, zgłaszania przypadków uzdrowienia z raka, mu nie odpowiedział.

 
<< pierwsza < poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 następna > ostatnia >>

Strona 10 z 16