Artykuły


51. Uzdrowienie z niepłodności PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

"UZDRAWIACZ", wrzesień 2007 r.



UZDROWIENIE Z NIEPŁODNOŚCI


Potrzeba posiadania dziecka jest rzeczą oczywistą, dla uzdrowiciela uzdrowienie z niepłodności jest szczególnym powodem do radości, jest to przyczynienie się do zaistnienia życia. I właśnie w ostatnich dniach czerwca przyszedł na świat mały Karol, którego matka była bardzo zdeterminowana w swojej walce z chorobą o potomka. Dzisiaj ma lat 38, w 35 roku życia wyszła za mąż, a mając lat 34 przeszła operację ginekologiczną. Oddajmy jej głos:

Cztery lata temu znalazłam się na oddziale ginekologicznym w celu usunięcia torbieli czekoladowej jajnika. Od dłuższego czasu miałam bolesne miesiączki - bez środków przeciwbólowych nie byłam w stanie funkcjonować. Podczas operacji - oprócz torbieli czekoladowej - usunięto także torbiel prostą i mięśniaka macicy, których badania ginekologiczne i USG nie wykazały. Operacja wykazała również wiele nowych ognisk torbieli na jajnikach i innych narządach (jelito grube). Lekarz stwierdził endometriozę. Na temat tej choroby z literatury dowiedziałam się, że polega ona na ciągłym tworzeniu się torbieli na układzie rozrodczym i innych narządach, a to prowadzi do kolejnych operacji, w końcu do usunięcia jajnika itd. Zajść w ciążę udaje się nielicznym, a jeśli się uda to fakt ten powoduje cofanie się choroby. Lekarz poinformował mnie, że jeżeli planuję ciążę, to w najbliższych trzech latach, bo potem sytuacja może się powtórzyć - miał na myśli operacje.

Nie trzeba było czekać trzech lat. Po operacji tylko miesiąc czułam się dobrze (nie miałam bolesnej miesiączki, plamień itp.). W drugim miesiącu miesiączka spóźniała się, poszłam do lekarza, a on stwierdził torbiel prostą, Leki nie skutkowały.
Wtedy w gazecie przeczytałam: bioenergoterapeuta, i zaczęłam korzystać z jego zabiegów. Trwało to około półtora roku. W tym czasie torbiele pojawiały się i znikały. Byłam już umówiona na zabieg do szpitala, ale USG przed zabiegiem wykazało ich brak. Mój bioenergoterapeuta zabezpieczył mnie przed ponownym pojawieniem się mięśniaków. Wiem to, bo lekarz mówił, że po usunięciu pojawiają się nowe, a u mnie się nie pojawiły. Równocześnie chodziłam do lekarza, badałam jajeczkowanie. Badania wychodziły pozytywnie, ale w ciążę nie zachodziłam. Wtedy prowadzący mnie bioenergoterapeuta zaproponował mi zwrócenie się ze swoimi problemami do p. Stanisława Kwasika z Zamościa, który prowadzi zabiegi z regressingu. Zaczęłam jeździć do Zamościa. W międzyczasie lekarz skierował mnie na badanie drożności jajowodów. Badanie wykazało brak drożności, co jednoznaczne jest z niemożnością zajścia w ciążę. Lekarz skierował mnie jeszcze na badanie drożności jajowodów metodą laparoskopii, ale ja się na to nie zgodziłam. Postawiłam na p. Stanisława Kwasika i regressing. Po 7. zabiegu u p. Kwasika zaszłam w ciążę. Z zabiegów korzystałam raz w miesiącu. Urodziłam zdrowego i ślicznego synka. Jestem szczęśliwa i wdzięczna.

Bardzo dziękuję. Anna


Terapia zakończyła się sukcesem, i to jest najważniejsze. W tym miejscu pragnę oddać szacunek mojemu koledze po fachu - uznanemu bioenergoterapeucie, który w pewnym momencie uznał, że przy pomocy metod, które stosuje, nic więcej zrobić już nie może. W moim uzdrawianiu duchowym regressing to jedna z metod - ważna, ale nie najważniejsza. Pacjentka pisze, że bioenergoterapeuta zabezpieczył ją przed ponownym pojawieniem się mięśniaków, i to jest rzecz cenna. Pisze ona również, że torbiele pojawiały się i znikały - w sumie trzykrotnie. Bez wątpienia one znikały w wyniku oddziaływania bioenergoterapeutycznego. A dlaczego wracały? Zawsze piszę, że przyczyna choroby musi być ustalona, uświadomiona i wykasowana z pamięci. Inaczej będą powroty choroby. Proszę sobie wyobrazić, że ja już w czasie pierwszego spotkania intuicyjnie wyczułem przyczynę choroby, o czym pacjentce powiedziałem, ale dla niej - mimo wyższego wykształcenia biologicznego - było to wszystko za trudne do zrozumienia, zarówno umysłem, jak i odczucia ciałem. Pacjentka zgłosiła się do mnie już z brakiem drożności jajowodów. Jak to się stało, że one się udrożniły? Usunięcie przyczyny to raz - organizm sam z siebie podjął działanie samouzdrawiające, oddziaływanie przeze mnie energią mistyczną o wielkiej częstotliwości z odpowiednim programem uzdrawiającym - to dwa, no i trzy - pacjentka weszła na wyższy poziom rozwoju duchowego, wibracji i zrozumienia. Skończyło się szczęśliwie, ale ja wolałbym, żeby ona podjęła pracę nad swoim rozwojem duchowym kilkanaście lat wcześniej - wówczas nie byłoby tych korowodów.

STANISŁAW KWASIK
 
50. Trema PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

UZDRAWIACZ”, październik 2006 r.



TREMA



Trema to pojęcie ogólnie znane, należy do języka potocznego i na ogół - intuicyjnie - jest poprawnie używane. Mieć tremę; kogoś ona ogarnia, paraliżuje, zżera. Wyraz ten powstał - jako skrót od włoskiego tremarella - w środowisku aktorów i u nich najczęściej go słychać.

W miarę, jak postępuje neurotyzacja społeczeństwa - czyli przybywa ludzi niedojrzałych emocjonalnie - trema robi coraz większą karierę, i to nie tylko jako modny wyraz, ale też odzwierciedlenie stanu zdrowia psychicznego narodu. Trema dotyczy nie tylko aktorów, piosenkarzy, sportowców i to tych z pierwszych stron gazet - lecz wszystkich, którzy w jakiś sposób muszą publicznie wystąpić i jak najlepiej się zaprezentować, np. uczniów, wykładowców, menadżerów, polityków.

Pytanie zasadnicze i krótkie: jak pozbyć się tremy? Odpowiedź równie krótka: Należy stać się dojrzałym emocjonalnie! Publikuję w „Uzdrawiaczu” moje artykuły już jedenaście lat i w nich w zasadzie jest wyjaśnienie istoty sprawy. Rozpatrując zagadnienie na osi, to z lewej strony, gdzie są wartości ujemne, na końcu bieguna, umiejscowiony jest totalny neurotyk, natomiast z prawej strony, w wartościach dodatnich, również na końcu bieguna, mamy osobowość dojrzałą, charyzmatyczną: jest to kierunek do mistrzostwa duchowego. I teraz, jak się ogląda transmisje z zawodów sportowych, to bez przerwy słyszy się, że trema zżarła zawodnika, że nie wytrzymał nerwowo, że się psychicznie spalił. Podkreślam, nie brak talentu, nie złe przygotowanie się do zawodów, lecz właśnie ta trema. Również aktorzy, piosenkarze w wywiadach bardzo często mówią o tremie. A nasi milusińscy, ileż to razy na lekcjach w szkole, na egzaminach, dostali gorszy stopień, a później narzekali, że nerwy ich zjadły.

Trema to stan niepokoju, obawa, że sobie nie poradzimy z wykonywanym zadaniem. Niepokój to w zasadzie lęk. Piszę „w zasadzie”, gdyż jedni teoretycy uważają, że te dwa stany są tożsame, inni natomiast doszukują się różnicy, twierdząc, że lęk jest to stan emocjonalny silniejszy i trwa krócej, a niepokój jest słabszy i trwa dłużej. Nie wchodząc w te niuanse, istotne jest, że trema potrafi spiąć - czy wręcz sparaliżować - sportowca, aktora, ucznia, kogoś, kto ma wystąpić publicznie i pozbawić go sukcesu, radości, bycia gwiazdą.

Jedną z przyczyn tremy jest niska samoocena: można by powiedzieć - to ją przepracujmy. Z mojej praktyki terapeutycznej mogę uczciwie stwierdzić, że nie jest to trudne, ale wymaga określonej pracy. Żeby zalęknionego, zakompleksionego przepracować na kogoś o osobowości gwiazdy, trzeba przejść określony proces. Często rodzice mówią dziecku: co z ciebie wyrośnie, ty się do niczego nie nadajesz. Oni niby chcą go motywować do działania, w rzeczywistości wyrządzają mu niedźwiedzią przysługę. Jak w przyszłości to ich dziecko stanie na bieżni w blokach startowych, to te negatywne uwagi zrobią swoje. Dla kobiet bardzo ważną sprawą jest samoocena wyglądu ciała. Pracowałem kiedyś ze sportsmenką: na treningach była znakomita, a na zawodach się spalała.

Miała kilka kilogramów nadwagi. Gdy na widowni zasiedli kibice, zwykle mężczyźni, nie było już utalentowanej zawodniczki, była zwykła dziewczyna, która pragnęła się podobać, co ja jej to dopiero uświadomiłem. A ile to aktorek - z tego samego powodu - męczy się na scenie. A ile to zakompleksionych licealistek - stojąc przy tablicy - nie myśli o odpowiedzi, choć są do niej przygotowane, ale o tym, jak są postrzegane przez chłopców siedzących w ławkach. Dlatego też wszystkie moje pacjentki, obojętnie z jakiego powodu do mnie trafiają, staram się przepracować tak, aby czuły się piękne. W ten sposób załatwiam 50 procent problemów kobiet: jak one czują się piękne, młode i powabne, to są zdrowe i szczęśliwe, jak czują, że są wiekowe i brzydkie, to ich podświadomość zawsze wymyśli kilka chorób, żeby na siebie zwrócić uwagę.

Istota lęku i niepokoju - w tym tremy - tylko w części pochodzi z błędów wychowawczych. Chciałbym podkreślić przeżycia z łona matki, okołoporodowe i wczesnodziecięce. Lęk przed porodem (urodzeniem się), to później lęk przed życiem, przed sukcesem. Niedotlenienie w czasie ciąży to w konsekwencji mniejsza wydolność płuc, jakieś - choć niezauważalne - upośledzenie mózgu i ograniczona ekspansywność w życiu. Pisząc o postawie, o osobowości zdobywcy, z naciskiem zwracam uwagę na ułożenie płodu w łonie matki, na podciągnięte kolanka pod brodę. My później w życiu mamy cały czas - na głębokich, nieuświadamianych poziomach - zgięte kolana: jak do ciężkiej pracy (na kolanach), jak do składania hołdu, wyrażania posłuszeństwa. Jest to zaprzeczenie bycia kimś, bycia gwiazdą.

Swoją drogą te zgięte, złamane kolana rodzą bunt i niepotrzebne konflikty. Jak rozprostowuję te kolanka - gdy rozpatruję przeżycia z łona matki - również wyprostowuje się kręgosłup wcześniej wygięty w kabłąk, także biodra, szyjka, rączki i gdy zejdzie zdrętwienie ciała, jak po całonocnej jeździe pociągiem w niewygodnej pozycji, wówczas w pacjenta - może lepiej w mojego ucznia - wstępuje ogromna energia Światła. Mój uczeń, licealista, po całej godzinie przepracowywania tego elementu, powiedział: wstąpił we mnie ogień. I postawę: nie jestem godny zmienił na jestem godny. Żaden aktor, piosenkarz, sportowiec nigdy nie będzie gwiazdorem, mając osobowość typu: „na kolanach przed autorytetem”. To oni mają być tym kimś, porywać tłumy, a najczęściej przepraszają, że żyją. Uzdrowiłem impotenta w ten sposób, że zdjąłem mu zdrętwienie obrębu miednicy pochodzące właśnie z łona matki. Jaka zatem jest tu rezerwa w naszej ekspansji życiowej? U sportowca to zdrętwienie, dające naprężenie ciała, będzie przyczyniać się do kontuzji.

Podsumowując: gwiazdorstwo powinno wynikać z charyzmy, a nie z walki o uznanie, często pochodzącej z potrzeby zaspokojenia kompleksów niższości.


STANISŁAW KWASIK

 
49. Pomóżmy dzieciom PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

UZDRAWIACZ”, maj 2006 r.



POMÓŻMY DZIECIOM


Czas egzaminów szkolnych nadszedł, pora zatem odpowiednia, aby poświęcić artykuł dzieciom i młodzieży. Uczeń - odpowiednio do wieku - dojrzały nie powinien sprawiać żadnych trudności w szkole; jeśli jest znerwicowany - traci bardzo dużo. Lęki egzaminacyjne potrafią o połowę zredukować możliwości zdającego, a tym samym wpłynąć na jego los. Nasze dzieci proszą o pomoc, a nie o reprymendy. Jak przychodzi do mnie rodzic z dzieckiem i mówi, że nie chce się ono uczyć i ma słabe stopnie, to ja mu na to: a po co ma się uczyć, ono ma umieć i mieć bardzo dobre oceny, a w wolnym czasie grać w piłkę lub chodzić na tańce.


Gdy „przepracuję” ucznia, to tak się staje. Żeby mieć piątki, to w zasadzie wystarczy być na lekcjach i mieć uszy otwarte. Oczywiście wcześniejszy bunt przemieniam w aktywne uczestnictwo w zajęciach. Gdyby wszyscy uczniowie tacy byli, to można byłoby podnieść poziom nauczania o 50%., a to z kolei oznaczałoby skok cywilizacyjny w czasie jednego pokolenia. Chcę powiedzieć, że w umysłach uczniów drzemią ogromne rezerwy.


Kochani rodzice, macie wspaniałe dzieci. Nie czekajcie, aż im się coś złego przytrafi: rozchorują się na coś poważnego, popadną w złe towarzystwo, zawładną nimi narkotyki i alkohol. Dojrzewanie przechodzi każdy młody człowiek. Jak idzie torem dobra, to nic mu nie grozi, zawsze zło odrzuci, choćby bardzo go kusiło. I na odwrót: jak idzie torem zła, to bunt dojrzewania potrafi wyrwać go spod kontroli rodziców. I wtedy zaczyna się prawdziwy problem. Mamy taki mechanizm obronny, który podpowiada nam, że jak ma się coś złego przytrafić, to na pewno dzieciom cudzym, nie naszym.


Mam już za sobą 16 lat praktyki uzdrowicielskiej. Od samego początku zawsze szukałem przyczyn chorób, nałogów, różnych zaburzeń w przeżyciach z łona matki, okołoporodowych, wczesnodziecięcych. To nie znaczy, że tam znajdują się przyczyny wszystkich chorób, ale jeśli zrzuci się jakiś ciężar z barków, to można iść dalej, czy - a w tym przypadku - żyć zdrowiej i dłużej. Przed kilkoma dniami spotkałem mojego pierwszego pacjenta alkoholika. Od pierwszego spotkania ze mną - minęło już 15 lat - do ust nie wziął ani jednej kropli alkoholu. wcześniej - bez efektów - leczył się psychiatrycznie. Do terapii u mnie zmotywowała go żona groźbą rozwodu. Ten pacjent był z natury dobrym człowiekiem, potrzebował tylko pomocy. Załóżmy, że jego matka byłaby entuzjastką takiej terapii, jaką proponuję, i by go „przepracowała” już w dzieciństwie, to u niego problem alkoholowy nigdy by nie wystąpił.

PRACA DO KOŃCA ŻYCIA

Mnie interesuje rozwój duchowy, czyli wchodzenie na coraz wyższe poziomy wibracji. Nad sobą pracuję już ponad 20 lat. Za każdym razem, gdy w swoim rozwoju podejdę wyżej, dostaję więcej Światła, to zawsze coś nowego do przepracowania wypatrzę. jeśli ktoś pyta mnie, jak długo powinien nad sobą pracować, to mu odpowiadam: do końca życia. I to jest uczciwa odpowiedź.

Natomiast, jeśli ktoś chce tylko uwolnić się od jakiejś choroby i nic więcej, to jest jego wybór. Wiedzieć jednakże należy, że do wielu tajemnic tkwiących w naszej głębi dostaniemy się dopiero po latach pracy.

Niemniej jednak o wielu urazach, jakie doświadczyła matka z dzieckiem w czasie ciąży i porodu to ona wie. Niechciana ciąża, trudności z jej donoszeniem, kłótnie w domu, rozwód, ciężka, nerwowa praca zawodowa, pogrzeb w rodzinie. Praca w laboratorium chemicznym - wyziewy trujące dla płodu, hałas - terkot maszyn do szycia, błyski światła (spawanie) - niebezpieczne dla wzroku, lęk matki przed rodzeniem, owinięta szyjka pępowiną. Zdarza się, że matce zmarło wcześniej dziecko lub poroniła ciążę i teraz cały czas myśli, czy to dziecko będzie żyło, czyli bardzo silnie je przestrasza - koduje w nim lęk o życie. Bywają ciężkie porody, później inkubator. Matka też potrafi w czasie ciąży i karmienia palić papierosy i pić alkohol. To są najczęściej spotykane urazy. Matki muszą wiedzieć, że należy je jak najszybciej odreagować. Jeśli się tego nie uczyni, to nigdy nie wyleczy się do końca choroby, która na tej bazie powstała.

DZIECKO - MATKA

Od razu wyjaśniam, że jeśli dziecko jest małe, to do jego podświadomości można dotrzeć poprzez matkę. Dobrze jest, jak matka nawet pracuje nad dorosłym dzieckiem, które nie o wszystkim musi wiedzieć - matka może mieć swoje tajemnice. Czy terapeuta dotrze do problemu od strony matki, czy dziecka, to na jedno wychodzi.

Te nie odreagowane urazy zawsze w jakiś sposób obrócą się nie tylko przeciw temu, w kim tkwią, ale też najbliższym, a także genetycznie zostaną przekazane następnym pokoleniom. Na co dzieci chorują najczęściej, to rodzice dobrze wiedzą. Chcę zwrócić uwagę na często spotykaną u dziecka ucieczkę w chorobę. A chorób różnych jest dużo, te najczęstsze to przeziębienia, anginy, alergie. Dalej to nerwowość, płaczliwe noce, jąkanie, moczenie nocne, wady wzroku, skrzywienie kręgosłupa, problemy szkolne, nałogi. I tak już będzie do końca życia. Do mnie zgłaszają się rodzice z małymi dziećmi, i z tymi dorosłymi, pięćdziesięcioletnimi. Tych drugich pytam, dlaczego do terapeuty nie zgłosili się 40 lat temu, a oni odpowiadają, że nie wiedzieli. Zatem problem nie leży w braku możliwości terapeutycznych, ale w świadomości społecznej.

ADHD

Po moich artykułach poświęconych dzieciom dzwonią do mnie matki i pytają, czy ja też się zajmuję ADHD, czyli zespołem nadpobudliwości psychoruchowej z zaburzeniami koncentracji uwagi. Pytam je, czy „przepracowały” dziecko tak jak wyżej napisałem. Słyszę, że nie, ale one chcą tylko pracować nad ADHD. Znaczy to, że one nie rozumieją istoty sprawy. jeśli w literaturze przedmiotu czytam, że jedną z przyczyn ADHD jest picie alkoholu i palenie papierosów przez matkę w czasie ciąży, a także konflikty rodzinne, to trzeba tę pamięć u dziecka skasować, tak samo jak wszystkie inne przeżycia, o których wspomniałem, i wtedy zobaczymy, czy trzeba dziecko leczyć metylofenidatem, który - jak każdy lek - nie jest obojętny dla zdrowia.

DZIECI INDYGO

Ostatnio modne jest pojęcie: Dzieci Indygo. Wprowadziła je Nancy Ann Tappe. Zauważyła ona, że na świat przychodzi coraz więcej dzieci z niebieskim kolorem aury i nazwała je właśnie Dziećmi Indygo. Ciemnoniebieski złamany czerwienią - to wysoki kolor aury; odpowiada czakrze trzeciego oka. Stąd dzieci są uduchowione, inteligentne, wrażliwe, artystycznie uzdolnione. Czytam dalej, że po roku 1980 aż 80 proc. rodzących się dzieci to Dzieci Indygo. Oznaczałoby to, że na świat przychodzą już same anioły, a to już jest chyba lekka przesada. Wielu badaczy łączy Dzieci Indygo z ADHD; oczywiście te wartości mogą się ze sobą zazębiać, ale na pewno na siebie się nie nakładają.

Świat się rozwija, uduchowia, coraz mniej wojen, znosi się karę śmierci, odchodzi od tortur, kar cielesnych, są piękniejsze wibracje: i u rodzących się dzieci widzimy wyższe kolory aury, co jest oczywiste.

Osobiście wolałbym pojęcie: Dzieci Światła. Aby otrzymać w darze takie dziecko, przyszli rodzice powinni pracować nad sobą, nad swoim rozwojem, wchodzić na wyższe poziomy wibracji, odreagować wszystkie negatywne przeżycia - jakich doświadczyli - od poczęcia do teraz. Taką drogę, drogę rozwoju duchowego, propaguję od lat. Matkom, które przyjeżdżają do mnie ze swoimi dziećmi, mówię, że one pracują od razu nad swoimi wnukami. Dzisiaj piękniejsze dziecko, jutro wnuk, a pojutrze prawnuk: wszyscy możemy pracować nad przyszłością świata.



STANISŁAW KWASIK

 


Załącznik nr 1

Od dłuższego czasu moja córka Lisa, lat 4, miała problemy z gardłem. Ciągle odwiedzałyśmy lekarza, który przepisywał różne antybiotyki. Leki, które podawałam mojej córce pomagały tylko na krótki okres. Po pewnym czasie następował nawrót choroby. Byłam bezradna. Postanowiłam zadzwonić do Pana Stanisława Kwasika. Po rozmowie z Panem Stanisławem wysłałam zdjęcie córki, ponieważ mieszkam za granicą i nie byłam w stanie zgłosić się osobiście. Na efekty nie było trzeba długo czekać. Po pracy nad zdjęciem Lisy ustąpiły wszelkie problemy z gardłem. Dziecko w ogóle nie choruje. Jestem bardzo wdzięczna za pomoc.

Jadwiga

 
48. Ortoreksja PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   

UZDRAWIACZ”, grudzień 2005 r.


ORTOREKSJA


Mamy nową chorobę - ORTOREKSJĘ (ortohorexia nervosa). Nazwa pochodzi od greckich słów: orto (słuszny, prawidłowy, właściwy) oraz oreksis (apetyt). Chorobę tę można określić krótko: obsesja na punkcie zdrowego odżywiania. Ma ona związek z bulimią i anoreksją. Wszystkie te trzy choroby mają podłoże psychiczne. Na bulimię i anoreksję chorują głównie kobiety, na ortoreksję wszyscy.


Chorobę odkrył amerykański lekarz
Steven Bratman. W dzieciństwie był uważany za alergika. Był czynny: analizował, co mu szkodzi, a co nie. Pracował nawet nad dietą cud. Jak dorósł i ukończył medycynę, przyjrzał się sobie od nowa. Zrozumiał, że jest po prostu uzależniony od obsesyjnego dbania o zdrowe jedzenie. Aby przestrzec innych, napisał w roku 1997 książkę „Health Food Junkies” ("W szponach zdrowej żywności”).

Przysłowie powiada:, co za dużo to niezdrowo. Ortorektyk ma najzwyczajniej bzika, jeśli chodzi o zdrowe, biologicznie czyste, technicznie niezniszczone pożywienie. Chory jest owładnięty manią bezustannego myślenia o swojej diecie. Gdyby tylko na myśleniu pozostało, to jeszcze pół biedy. Dotknięty tą dolegliwością zaczyna wykreślać z jadłospisu wszystko, co podejrzane: Pieczywo piecze sam, bo w tym kupionym są utrwalacze i polepszacze. W kurczakach są antybiotyki i hormony - jak je jeść? W wędlinach - azotyny: trzeba je skreślić. W rybach są metale ciężkie. W roślinach znajdują się środki ochrony roślin i nawozy sztuczne. Najlepiej jest mieć swoją działkę i swoje zdrowe owoce i warzywa. Jednak taki działkowiec nie cieszy się ze świeżego powietrza, z ruchu, wypoczynku. Ta działka jest dla niego przymusem, a nie radością, relaksem. jeśli taki działkowiec mówi tylko o zdrowej żywności to znak, że jest uzależniony i powinien podjąć terapię. Żywot ortorektyka jest ciężki. Wszędzie widzi jakieś konserwanty, barwniki i inne chemiczne wynalazki. Już nawet trudno mówić o żywności genetycznie zmodyfikowanej. Ortorektyk nie wypije normalnej herbaty, chyba że zieloną. Kawa to dla niego trucizna. On o żywności wie wszystko, co ma ile witamin, soli mineralnych itd. Skoro prawie w każdym produkcie żywnościowym jest coś szkodzącego, to co robić? Oczywiście należy te produkty eliminować z diety: ortorektyk jest bardzo konsekwentny, nie będzie przecież się truł! Aż doprowadzi u siebie do wyczerpania organizmu. Chory redukuje nie tylko kolejne składniki odżywcze, ale i znajomych, przyjaciół, bo jak chodzić na przyjęcia do nich, jeśli na pewno podadzą niezdrowe potrawy? A jak pójść do restauracji? Pojechać na wycieczkę, na wczasy, do rodziny?


Ortorektycy to ludzie chorzy, odosobnieni, przez otoczenie postrzegani jako dziwacy. Niestety, są też wykorzystywani. jeśli jest popyt, to jest i podaż. Jeżeli ktoś ma przymus spożywania „samych zdrowych rzeczy”, to dlaczego mu takich „samych zdrowych rzeczy” nie zaoferować? Kwitnie więc handel różnymi specjałami, co to na wszystko pomagają. Nie wszyscy są tu nieuczciwi, wielu to nawiedzeni, z poczuciem misji, bardzo uczynni. jeśli ortorektyk posiadł wielką tajemnicę zdrowego odżywiania, to dlaczego - w imię miłości do bliźniego - innym jej nie wyjawić? Mamy zatem całą gamę cudownych diet, co to powoduje jeżenie włosów na głowach lekarzy. I jeśli teraz świat lekarski zarzuca nam uzdrowicielom cokolwiek, to nie to, że któryś z nas pomógł choremu, ale takie właśnie niedorzeczności, cwaniactwa, od których ruch uzdrowicielski powinien się zdecydowanie odciąć. Tylko jak to zrobić, żeby nie wylać dziecka z kąpielą? Moją intencją nie jest odstręczać od wszelkich specyfików, wiele jest przecież znakomitych, mnie chodzi o tę łyżkę dziegciu.


Należy odróżnić dbanie o zdrowe odżywianie, o zdrowy styl życia, od obsesyjnego myślenia o zdrowym odżywianiu. Ortoreksja jest chorobą, zatem trzeba wyjść z tego stanu! Ona działa na zasadzie uzależnienia, nałogu. jeśli ktoś jest alkoholikiem, to powinien uwolnić się od nałogu, a nie szukać ratunku w różnego rodzaju trunkach. Zdaję sobie sprawę, że jest to paradoksalne porównanie, ale prawdziwe. Tu jest ten sam mechanizm. Uzależnionym można być nie tylko od alkoholu, papierosów, narkotyków, potrzeby zdrowego odżywiania - na poziomie przesady, ale też od internetu, telewizji, władzy, pieniędzy, zakupów, pochwał, spania, ideologii, partii politycznych, intensywnych wysiłków fizycznych, sportów ekstremalnych itd. Praktycznie można być uzależnionym od wszystkiego.

Co zatem czynić, jak wyjść z impasu? Odpowiedź jest jedna: należy stać się silnym dla samego siebie, filarem. Wówczas nie będziemy szukać podpór. We wszystkich moich artykułach piszę o dojrzałości emocjonalnej, o przepracowaniu siebie od poczęcia do teraz; o rozwoju duchowym i wchodzeniu na coraz wyższe poziomy. Wszystko - co napisałem - jest aktualne.

STANISŁAW KWASIK



Komentarz nr 1

Sporo wiemy już o anoreksji, czyli głodzeniu się, bulimii związanej z obżarstwem, a bezpośrednio po nim wymuszaniu wymiotów, o ortoreksji jako o chorobliwym bziku na punkcie zdrowego odżywiania. Do tej układanki pasuje także bigoreksja, czyli pakowanie w siebie sterydów, hormonów w celu uzyskania idealnej muskulatury. Można porównywać bigoreksję do anoreksji, ma ona też wiele wspólnego z ortoreksją. Ortorektyk czuje przymus ciągłego sprawdzania, żeby przypadkiem nie spożyć czegoś poniżej półki ze zdrową żywnością. Doprowadza niemal do perfekcji to ciągłe czuwanie nad swoim zdrowiem. W konsekwencji izoluje się, staje się samotny na własne życzenie, ponieważ nikt nie potrafi zrozumieć jego postępowania. Anorektyk też jest ciągle niezadowolony z siebie. Jak w krzywym zwierciadle widzi siebie ciągle grubym. Z uporem maniaka głodzi się więc nadal, co prowadzi do wyniszczenia organizmu, a w konsekwencji do śmierci. Bigorektyk podobnie jak anorektyk przegląda się w lustrze, mierzy bicepsy i nadal widzi mizerotę z muskułami jak żonaty wróbel. Zaczyna więc ćwiczyć intensywnie na siłowni i ciągle okazuje się, że rezultaty ćwiczeń są niezadowalające. On chce widzieć siebie z wielkimi bicepsami, olbrzymią posturą, chce być taki big men(duży, okazały mężczyzna). Sięga więc po dopalacze, które rzeczywiście zmieniają jego sylwetkę. Cóż, kiedy on czuje bezustanny niedosyt! Zmiany w mózgu powodują, że tego koksu musi spożywać więcej i więcej. To już jest poważne uzależnienie, które niszczy pracę wielu organów wewnętrznych np.: wątroby, płuc, nerek. Sterydy anaboliczno – androgenne są lekami, ale nielegalnie kupowane, zażywane bez konsultacji z lekarzem stają się niebezpieczne dla zdrowia. Rujnują mężczyznom zdrowie, wpływając na potencję, płodność, mogą hamować wzrost, powodować rozrost prostaty, powiększenie piersi, czyli ginekomastię. Można też śmiało powiedzieć, że zawały serca i udary mózgu to choroby zawodowe bigorektyków. Takie dopalacze dają nadmiar energii, którą trudno okiełznać. Jej nadmiar skłania do agresywnych zachowań, nadpobudliwości, wpadania w gniew, utraty kontroli nad sobą. Po takim ataku furii bigorektyk wpada w dołek psychiczny, który nierzadko kończy się próbą samobójczą.. I tak kręci się ta karuzela chorób, które lęgną się w głowie i łączy je jedzenie. Wszyscy odżywiamy się, ale nie każdy jest uzależniony.

Już w naszym kraju pojawiło się nowe uzależnienie (choroba). Nie ma jeszcze polskiej nazwy. Chodzi o hikikomori w wolnym tłumaczeniu znaczy oddzielenie się, odsunięcie, istota odosobniona. Szczególnie popularna wśród młodzieży japońskiej. To określenie choroby przypominającej depresję, choroby cywilizacyjnej o podłożu psychiczno-emocjonalnym. Chory traktuje swój pokój jak twierdzę, nie opuszcza go, jest nieosiągalny nawet dla najbliższej rodziny. Izoluje się od świata i ludzi, co doprowadza w końcu do całkowitego rozpadu jego psychiki.

Przyczyny tych chorób mogą być bardzo różne, ale we wszystkich odczytuję deficyt witaminy M, czyli miłości. Chorujący to zapewne osoby, które na swoich głębokich poziomach odczuwają, że są nie kochane. Szczególnie ważny jest tutaj okres wczesnodziecięcy Za to nie brakowało im strofowania za porażki, bez jakiegokolwiek nagradzania, bo i po co. Dzieci mają tylko obowiązki. Ciągle zmuszane do rywalizacji, krytykowane przez najbliższych, nie mające nikogo, komu mogłyby się zwierzyć kiedy kłopoty w szkole stają się końcem świata. Przez całe życie w domu, czy też w szkole straszono mówiąc nic z ciebie nie będzie! Potem w dorosłym życiu takie osoby nie widzą dobrych stron u innych, nie potrafią pochwalić za dobrze wykonaną pracę, a tym samym odpowiednio za nią zapłacić. Z takim bagażem wkraczają w dorosłe życie, przekonani, że to inni są lepsi, a im pozostaje tylko bronić się przed porażkami. Mają one wyraźnie zaburzone relacje z najbliższymi, a nierzadko z rówieśnikami. Brak tym osobom samoakceptacji. Zamiast mówić, że prędzej przejedzie się pustynię na kocie i w dodatku wspak, niż uda mi się wyjść z tego lub innego uzależnienia, należy szukać pomocy. Kto szuka, ten znajduje, ja też znalazłam. Te choroby nie poddają się leczeniu farmakologicznemu. Farmakoterapia może je tylko uśpić na jakiś czas, aby później wróciły ze zdwojoną mocą. Znakomitym wyjściem są niekonwencjonalne metody leczenia, bywają zadziwiająco skuteczne. Może to będzie psychotronika, psychostymulacja, bioenergoterapia, hipnoza, medytacja, wizualizacja, regresing, to już wybór, zadanie właściwego terapeuty. Trzeba w głowie przestroić myślenie, przerobić wszystkie złe doznania. Właściwy, skuteczny, odpowiedzialny terapeuta to Pan Stanisław Kwasik, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Po takim przerobieniu u Pana Stanisława zaczynamy postrzegać siebie inaczej, ponieważ zaczynamy siebie po prostu lubić. Wierzymy w to, że wszystko nam się uda. Potrafimy stawić czoła konfliktom, nie obwiniając siebie za postępowanie innych. Nie będziemy bać się odrzucenia, nauczymy się asertywności bez poczucia winy. Krytyka będzie dla nas zapalnikiem do dalszych zmian. Stajemy się bardziej otwarci, a to już pozwala nam na zawieranie nowych przyjaźni. Cieszymy się życiem, takim jakie ono jest, mając jednak świadomość, jak bardzo wiele zależy od nas samych. Ale jesteśmy tego warci.

z poważaniem

Anna

 
47. Energią w wirusa PDF Drukuj Email
Wpisany przez Stanisław Kwasik   



ENERGIĄ W WIRUSA



UZDRAWIACZ”, lipiec 2005 r.


ENERGIĄ W WIRUSA – CZĘŚĆ I


Są chwile, kiedy łza się w oku kręci. Nieraz - wydaje się - prosta sprawa, a tu nie wychodzi, idzie jak po grudzie. Są też uzdrowienia, jakby od niechcenia, mimochodem. Ciężki przypadek - uzdrowiciel spojrzał na chorego czy jego zdjęcie, posłał energię i choroba gdzieś zniknęła.


Przyjechał do mnie strapiony ojciec, jego syn był nosicielem wirusa HPV. Jemu niby nic nie zagrażało, ale partnerce groziło rakiem narządów kobiecych. Ma dziewczynę, chciałby się ożenić. I jak tu ulżyć młodemu, dwudziestopięcioletniemu mężczyźnie.

Mówi ojciec: siedzi syn wieczorami w swoim pokoju na górze i płacze, a ja z żoną - tak samo - na dole. Cała rodzina cierpi. Pytam go: jakie są szanse wyleczenia syna przez lekarzy? Nie ma szans - słyszę - leczą, bo leczą, coś muszą robić. Ojca przysłał do mnie znajomy uzdrowiciel. Dobry uczynek spełnił. Pozdrawiam go. Posłałem uzdrawiającą energię na zdjęcie syna. Niebawem przyszła wiadomość - wirus znikł!

Tak w swoim liście sprawę opisał sam zainteresowany.

Szanowny Panie Stanisławie!

Moje problemy z wirusem HPV zostały zidentyfikowane w pierwszej połowie 2003 r. Moja ówczesna partnerka zaczęła mieć problemy ginekologiczne, które przez jakiś czas nie mogły zostać zdiagnozowane. Ostatecznie badanie przeprowadzone w kwietniu 2003 r. wykazało u niej zaawansowaną infekcję. Przeprowadzona histopatologia wykazała konieczność natychmiastowego usunięcia kłykcin kończystych (według pani doktor dwa miesiące później mogłoby się okazać, że konieczne byłoby usunięcie macicy).

Po tym wydarzeniu ja przeprowadziłem badania, z których wynikało, że jestem nosicielem wirusa HPV wysokiego ryzyka (brodawczak ludzki). Badania przeprowadzał Zakład Anatomii Patologicznej w Poznaniu, a wymaz pobierał dr n. med. Zbigniew Szewierski, u którego leczyłem się w okresie od maja 2003 do kwietnia 2004 roku. Lekarz zalecił kurację z zastosowaniem leków Groprinosin oraz Condyline, która nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. Dr Szewierski uprzedził mnie, że leczenie może trwać wiele lat, a to i tak nie daje gwarancji wyleczenia. Ponieważ leczenie w prywatnej klinice było wyjątkowo drogie, szukałem pomocy również w placówkach publicznych na terenie Gorzowa, gdzie mieszkam. Tam, wobec braku poprawy, zalecono mi również Clotrimozdum oraz Betadine. Kiedy na przełomie 2003 / 2004 roku wydawało się, że ja i moja partnerka mamy już problemy za sobą, kolejne badanie mojej partnerki wykazało ponowny nawrót wirusa. Byliśmy dla siebie jedynymi partnerami seksualnymi, więc wirus ponownie pochodził ode mnie, gdyż to ja zostałem zidentyfikowany jako nosiciel.

Ponowne badania w Poznaniu wykazały obecność u mnie kłykcin i konieczność dalszego leczenia. Ponieważ poprzednie leczenie farmakologiczne było wysoce nieskuteczne, zdecydowałem się na zażywanie Alveo, a za jakiś czas mój ojciec zwrócił się do Pana o pomoc.

W październiku 2004 r. poddałem się badaniu w Ginekologiczno-Położniczym Szpitalu Klinicznym w Poznaniu, które przeprowadził dr hab. n. med. Witold Kędzia. Jest to jedna z dwóch placówek w Polsce, która bada wszystkie podgrupy wirusa, HPV, stąd wyniki są wyjątkowo precyzyjne. Wynik ten został powtórzony dwa razy w okresie dwóch tygodni, gdyż robiono dodatkowe badania. Diagnoza wykazała: „Nie wykryto DNA wirusa HPV wysokiego ryzyka”. Oznacza to dla mnie powrót do normalnego funkcjonowania, bez obaw, że mojej partnerce zawsze grozi ryzyko związane z niebezpieczeństwem pojawienia się raka macicy.

Pragnę gorąco podziękować Panu za powrót do zdrowia, co - jak jestem przekonany - nie byłoby możliwe tak szybko, jeśli w ogóle. W razie, jakichkolwiek pytań, pozostaję do dyspozycji i z pewnością udzielę ewentualnych, dodatkowych informacji.

Z wyrazami szacunku Paweł

WYSOKIE WIBRACJE


Krótka uwaga do listu Pawła. Pisze on, że wobec nieskuteczności leczenia farmakologicznego, zaczął zażywać Alveo. Trwało to jeden czy dwa miesiące. Wydaje mi się, że trudno byłoby przyjąć, aby odżywka ziołowa mogła mieć jakiś wpływ na zniknięcie wirusa.


Jak to się stało, że energia posłana z Zamościa dopadła wirusa na drugim końcu Polski i tam go unicestwiła? Odpowiadam: dla uzdrowiciela duchowego, posługującego się energią pochodzącą z poziomów mistycznych, odległość nie ma znaczenia. Jakie wirusy, bakterie czy inne bakcyle giną od energii, którą dysponuję? Odpowiadam: nie wiem. Piszę o sobie, że jestem uzdrowicielem duchowym, i w związku z tym zostałem zaszufladkowany jako psychoterapeuta, co jest totalnym nieporozumieniem. Uzdrowiciel duchowy to ten, który pracuje na mistycznych poziomach, wysokich wibracjach, a uzdrawia z wszystkich chorób.

DROGA ROZWOJU DUCHOWEGO

Cały czas idę drogą rozwoju duchowego na granicy wytrzymałości organizmu: czas nagli, lat ubywa, a roboty wiele. Czyli wchodzę na coraz wyższe poziomy wibracji, mocy, i co tydzień, co miesiąc, co rok, otrzymuję nowe możliwości uzdrowicielskie. Jakie? Zawsze muszę je rozpracować. Gdy ojciec Pawła przyjechał do mnie ze zdjęciem syna, powiedziałem mu, że nie wiem, jaki będzie wynik, ale oczywiście podejmę próbę zniszczenia wirusa. Gdybym składał jakieś zapewnienia, zapewne byłoby to niesmaczne. Teraz wiem, że w tym przypadku potrafiłem to zrobić. Kontynuując ten sposób rozważania, chcę postawić - z pełną odpowiedzialnością - karkołomne pytanie:, Jaka jest różnica między wirusami HPV a HIV, jeśli chodzi o możliwość zniszczenia ich energią, którą dysponuję? Zatem: czy potrafię zniszczyć wirusa HIV ? Dokąd nie wykonam próby, nie będę wiedział. Obowiązujące prawo, lekarze, urzędnicy takiej możliwości mi nie dadzą. Dlatego też zwracam się za pośrednictwem „Uzdrawiacza” do nosicieli wirusa HIV, czy już chorych na AIDS: przeprowadźmy eksperyment!


Stawka jest wielka. W Polsce jest ponad dwanaście tysięcy osób zdiagnozowanych jako nosicieli wirusa HIV i kilka razy tyle jako niezdiagnozowanych. W sumie kilkadziesiąt tysięcy osób ma już wyrok.

Czas uzdrawiania Pawła z wirusa HPV nie był dłuższy niż pół minuty. Znaczy to tyle, że gdyby eksperyment się udał, problem wirusa HIV w naszym kraju mógłby zostać rozwiązany w ciągu roku. Jednego jestem pewien: bez aktywnego, bezpośredniego udziału samych zainteresowanych nie uda się przebić tego muru oporu.


STANISŁAW KWASIK


UZDRAWIACZ”, styczeń 2006 r.


ENERGIĄ W WIRUSA - CZĘŚĆ II

W lipcu 2005 r. zamieściłem w „Uzdrawiaczu” artykuł pt. „Energią w wirusa”. Opisałem przypadek Pawła, którego uzdrowiłem z nosicielstwa wirusa HPV wysokiego ryzyka (brodawczak ludzki). Wirus ten powoduje raka szyjki macicy. Z tego powodu w Polsce codziennie umiera pięć kobiet. Paweł był tylko nosicielem tego wirusa, a jego partnerce w ostatniej chwili udało się uniknąć amputacji macicy. Ostatnio media podały, że w drugiej połowie 2006 r. do Polski ma trafić szczepionka chroniąca przed tym wirusem. Nie będzie ona miała jednak zastosowania wobec osób już zarażonych.


Pisząc ten artykuł, wyszedłem z założenia, że jeśli zginął jeden wirus, to mogą zginąć i inne. Zaproponowałem przeprowadzenie eksperymentu z wirusem HIV. Zgłosiły się trzy osoby. Wyniki, po pierwszym moim wejściu, są bardzo zadowalające. Jeśli w artykule lipcowym snułem tylko rozważania, że być może zginie i HIV, to teraz mogę z pełną odpowiedzialnością zakomunikować, że wirus ten zareagował na moją energię. Na ogłoszenie pełnego sukcesu - moment pisania artykułu: początek listopada 2005 r. - jest jeszcze za wcześnie.

Z prośbą o pomoc zgłosiły się osoby cierpiące z powodu innych wirusów. Taką to potrzebującą mojej uzdrawiającej energii była pani Danuta B., lat 72, z Białegostoku, której list przytaczam:


Szanowny Panie Stanisławie!


Powiedzieć, że jestem szczęśliwa, to mało - jestem w euforii! Udało się Panu zlikwidować u mnie wszczepiennego wirusa HBV, powodującego wirusowe zapalenie wątroby typu B.

Przez wiele lat źle się czułam, cierpiałam i nie wiedziałam, co mi jest. Leczyłam się cały czas. Przebywałam w szpitalu w latach: 2001, 2002, 2004. Najgorszym problemem były ciągłe poty całego ciała. Bieliznę zmieniałam co pół godziny, gdyż w mokrej było mi zimno. W lutym 1999 r. byłam w sanatorium w Nałęczowie. Ze względu na poty nie mogłam korzystać z zabiegów (zimno od potów). Z powodu tych potów znalazłam się w szpitalu na nefrologii w Białymstoku w okresie od 4.02. do 21.02.2001 r. Przewody moczowe miałam tak suche, że nie można było mi zrobić USG. Wypisując mnie ze szpitala lekarz powiedział mniej więcej tak: „Nic nie możemy Pani pomóc, nie znamy przyczyny potów”. Zrobiono mi tam również badanie na obecność wirusów, po czym Sanepid zawiadomił mnie, że jestem nosicielem wirusa HBV i zostałam skierowana do Poradni Chorób Wątroby przy tym szpitalu.

Nie zdawałam sobie sprawy, co to jest być nosicielem wirusa HBV. Wszystkie narządy wewnętrzne źle pracowały. Nastąpiło: powiększenie wątroby i jej zła praca, uszkodzenie miąższu nerek, uszkodzenie trzustki i śledziony. Kiedy wirus się uaktywniał, a następowało to na zmianę pogody, czułam się bardzo źle. Nie spałam w nocy, brałam bardzo dużo leków na serce i nadciśnienie. Były i takie dni, że wirus atakował moje serce. Nieraz dzwoniłam w nocy do mojej doktor. Były też noce, że chciałam wzywać pogotowie.

Ponieważ czytam pisma medyczne, wiem, jakie mogą być skutki bycia nosicielem wirusa HBV, powodującego wirusowe zapalenie wątroby typu B. W lipcowym „Uzdrawiaczu” z 2005 r. przeczytałam Pański artykuł „Energią w wirusa” i dowiedziałam się, że zlikwidował Pan wirusa HPV. Zaraz zadzwoniłam do Pana, a Pan kazał mi przysłać zdjęcie, ksero zaświadczenia o posiadanym wirusie i krótki opis choroby. Powiedział Pan też, żebym po dwóch miesiącach zrobiła badanie na okoliczność, czy wirus nie zginął. Tak też uczyniłam. Zaraz 1 sierpnia wysłałam do Pana dokumenty, a 10 października zrobiłam badanie. Wirusa nie ma! Wtajemniczyłam w tę sprawę troje lekarzy. Zainteresowanie jest duże. Jedna z lekarek powiedziała: „Medycyna tego nie robi. Pani to musi wszystko wynaleźć”. Tą drogą składam Panu najserdeczniejsze podziękowanie i życzę, aby dalej pomagał Pan ludziom, tak jak pomógł Pan mnie.

Danuta B.

Wirusowe zapalenie wątroby typu B (hepatitis B) jest bardzo poważną chorobą. Powoduje ona obumieranie komórek wątroby (marskość), a także raka wątroby. 1/3 chorych na hepatitis B umiera. W Polsce 2 proc. ludności to nosiciele wirusa HBV. Na szczęście z tej populacji tylko niezbyt duży odsetek zachoruje na hepatitis B, ale to i tak jest rząd dziesiątek tysięcy. Są nosiciele bezobjawowi, nie mający świadomości, że mają wirusa HBV. Są też tacy, którzy z tego powodu cierpią, jak pani Danuta, choć była tylko nosicielem.

Jeszcze większym zagrożeniem jest wirusowe zapalenie wątroby typu C (hepatitis C). Na tę chorobę nie ma szczepień i jest ona w naszym kraju coraz bardziej rozpowszechniona.

STANISŁAW KWASIK


 
<< pierwsza < poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 następna > ostatnia >>

Strona 6 z 16